niedziela, 19 lutego 2017

Rozdział 9


Libby
 W poniedziałek pierwszy raz od dawna razem z Carter'em nie spóźniam się na pierwszą lekcję. Cały weekend spędziłam razem z Justin'em i tym przygłupem. Nie robiliśmy totalnie nic, ale mimo wszystko i tak dobrze spędziliśmy czas. Odkąd mój przyjaciel powiedział mi o randce z Lily unikałam tematu jej osoby jak ognia.
Nie lubię jej.
W tej dziewczynie wkurza mnie dosłownie wszystko, a fakt, że Justin złamał dla niej zasady sprawia, że niemiłe uczucie rozchodzi się po moim brzuchu. Ona nie jest dla niego odpowiednia. Ktokolwiek tylko nie ta cała Lily.
Nie no, Zoe byłaby gorszą opcją, ale nadal ta niby niewinna ciemnowłosa dziewczyna mi nie pasuje.
 Po trzeciej lekcji idę w stronę tylnego wyjścia ze szkoły. Jest tam całkiem fajne miejsce, w którym zazwyczaj z całą grupą przesiadujemy na długich przerwach albo na okienkach. Więc zawsze gdy nie mogę znaleźć ich w szkole, wiem gdzie są.
 Zdenerwowanie związane z ostatnią lekcją daje mi się we znaki. Pokłóciłam się z nauczycielką i znowu dostałam naganę. Przez tą głupią babę znienawidziłam hiszpański.
 Zamykam za sobą drzwi i rozglądam się. Przy wejściu do boiska futbolu kręci się kilka osób i jakieś dwie dziewczyny rozmawiają siedząc na murku po mojej lewej stronie. Idę wzdłuż bocznej sciany i wychalam głowę za róg. Tak jak myślałam moi przyjaciele siedzą w naszym miejscu. Zoe siedzi oparta o drzewo zaraz obok Matt'a i Carter'a, a Justin stoi nad nimi i opowiada im o czymś gestykulując przy tym rękami. Podchodzę do nich i na przywitanie rzucam swoją torbę z książkami Justin'owi pod nogi. 
 - Łoo, blondyneczko? - pyta zaskoczony ciemnowłosy i posyła mi pytający wzrok.
 - Nienawidzę hiszpańskiego i baby od tego języka - warczę.
 - Dlatego wybrałam francuski - mówi Zoe. - Ta twoja nauczycielka nawet wygląda na sukę.
 - I nią jest - mamroczę.
Justin chichocze i przekłada rękę przez moje ramię.
 - Spokojnie kocie - mruczy całując mnie w skroń.
Przewracam oczami, ale mimo to czuję jak powoli cała złość ze mnie wyparowuje. Nienawidzę jak ktoś mówi mi żebym się uspokoiła, ale o dziwo wtedy kiedy robi to Justin, ten sposób faktycznie zaczyna działać.
 Nagle podchodzi do nas Lily.
 - Cześć - wita się jak zwykle uśmiechnięta.
Przewracam oczami, a gdy Justin zabiera rękę z mojego ramienia i odsuwa się czuję się tak jakby ktoś oblał mnie zimną wodą. Spoglądam na chłopaka, który teraz jest wpatrzony w Lily. Krzyżuję dłonie na piersiach i opuszczam głowę w dół.
Moje buty mają bardzo ciekawy kolor.
Taki... czarny i w ogóle.
 - Napisałem ci sms'a jakieś dziesięć minut temu - chichocze Justin.
 - Nigdy tutaj nie przychodziłam - tłumaczy się dziewczyna. - Nie wiedziałam gdzie dokładnie jest to miejsce.
 Słucham ich rozmowy ciągle wpatrzona w swoje czarne buty i próbuję skupić się na myśleniu o czymkolwiek innym tylko nie na tej wywłoce stojącej obok mnie. Nie chcę być dla niej niemiła, a wiem, że jeżeli zaraz czegoś nie zrobię wybuchnę i zmieszam ją z błotem.
 - Libby?  - słyszę przy sobie czyjś głos.
Lily i Justin przestają rozmawiać, a Zoe, Matt i Carter spoglądają z dziwnym wyrazem twarzy raz na mnie, a raz na osobę, która wypowiedziała moje imię. Unoszę głowę i zauważam Charlie'ego patrzącego się na mnie z wyczekiwaniem. Krzywię się, gdy tylko spoglądam na jego twarz i automatycznie robię krok w tył.
 - O nie, nie, nie - mówię kręcąc głową. - Spadaj stąd.
Justin unosi brwi i posyła mi pytający wzrok, ale ja go ignoruje. Jeszcze nic nie wie o tym co się stało na naszej durnej randce.
 - Chciałbym z tobą porozmawiać... - zaczyna  spokojnie, ale ja znowu kręcę głową.
 - Powiedziałeś wystarczająco dużo ostatnio - wytykam chłopakowi, który wzdycha na moje słowa.
 - Libby... - wyciąga do mnie dłoń, ale odsuwam się jeszcze bardziej.
 - Spieprzaj - odwarkuję.
 Nagle Matt i Carter stają przy mnie i patrzą się raz na mnie, a raz na Charlie'ego.
 - Słyszałeś? - odzywa się do niego Matt z wrednym uśmieszkiem. - Ona nie chcę z tobą rozmawiać.
 - Więc powinieneś zachować się grzecznie i po prostu stąd spierdalać - dodaje Carter.
Charlie nawet na nich nie patrzy. Posyła mi wzrok i próbuje po raz ostatni.
 - Naprawdę uważam, że powinniśmy porozmawiać.
Kręcę głową i w tym samym momencie przyłącza się do nich Justin. Staje przy mnie i krzyżuje ręce na klatce piersiowej.
 - Odpuść - odpowiada za mnie.
Z jakiegoś powodu to sprawia, że czuję na niego złość. Może to dlatego, że od początku miał rację co do Charlie'ego, a może dlatego, że jemu najwyraźniej coś wychodzi z tą pieprzoną Lily, a mi jak zwykle nie. W każdym razie całe zdenerwowanie, które zbierało się we mnie od początku lekcji hiszpańskiego przelałam na swojego najlepszego przyjaciela.
 Mój były obiekt westchnień odchodzi, a uwaga wszystkich, włącznie z Lily, skupia się na mnie.
 - Co się stało na tej cholernej randce? - pyta zdziwiony Justin, a ja przewracam oczami.
 - Co cię to obchodzi - mamroczę pod nosem i zaczynam od nich odchodzić.
Nie zdążę nawet zrobić pięciu kroków, a ręka Justin'a owinięta wokół mojego nadgarstka zatrzymuje mnie.
 - Co ci się stało? - pyta bacznie skanując moją twarz.
 Wzruszam ramionami starając się patrzeć wszędzie tylko nie na niego. Widzę jak Lily przygląda się całej sytuacji co irytuje mnie jeszcze bardziej.
 - Twoja dziewczyna czy kimkolwiek tam ona dla ciebie jest dziwnie się patrzy - mówię zanim udaje mi się ugryźć w język. - Powinieneś chyba do niej wracać - dodaję i odchodzę, zostawiając zdezorientowanego Justin'a za sobą.
Tym razem mnie nie zatrzymuje.
Gdy tylko ponownie wchodzę do szkoły zaczynam żałować tego jak się zachowałam. Mam tak cholernie niewyparzony język. Zaciskam usta i wzdycham cicho.
Brawo, Libby.
***
 Gdy wracam do domu po szkole w samym wejściu, na moje nieszczęście, spotykam własną matkę wychodzącą z domu. Jasne włosy ma związane w koka i pierwszy raz od dawna widzę ją w w miarę ogarniętym stanie.
 - Cześć Libby - mówi z uśmiechem, na co ja tylko marszczę brwi.
Mijam ją i bez słowa zaczynam zdejmować buty.
 - Jadę do pracy. Później pewnie zajadę do sklepu. Chcesz coś? - pyta zachowując się tak jakby nigdy nic się nie stało.
 Prycham i odrzucam buty gdzieś na bok.
 - Nie dziękuję.
 To śmieszne jak próbuje udawać przykładną matkę kiedy tak naprawdę jest gówno warta. Jeden dzień udawania normalności nie sprawi, że będzie normalnie, ale ta kobieta najwyraźniej tego nie rozumie. Skreśliłam tą kobietę ze swojego życia już dawno temu. I nie mam zamiaru zmieniać czegokolwiek w tym kierunku.
 Kilka godzin zajmuje mi ogarnięcie wszystkich lekcji. Moja matka wraca do domu po dwudziestej trzeciej. Słyszę jak otwiera drzwi wejściowe. Wstaję od biurka i podchodzę do szafy, aby wyjąć z niej jakąś piżamę. Nagle zamieram słysząc kroki na schodach. Wszystko by było okej, gdyby nie fakt, że nie są to kroki jednej osoby. Czuję jak przechodzą przeze mnie zimne poty. Ostrożnie podchodzę do drzwi i drżącą ręką naciskam na klamkę.
A jeżeli ktoś przyszedł mnie zabić?
Ludzie nie lubią mnie na tyle, że wcale bym się nie zdziwiła gdyby ktoś przyszedł do mnie tylko po to żeby zadźgać mnie nożem kuchennym.
Biorę głęboki wdech i powoli otwieram drzwi. To co widzę przebija moje wszelkie oczekiwania. Moja nawalona matka idzie z jakimś facetem. Gdy tylko mnie zauważa z uśmiechem odwraca się w moją stronę i zaczyna chichotać.
Już bym chyba wolała żeby to był jakiś zabójca.
Opieram się o framugę drzwi i unoszę brwi.
Nigdy jeszcze nie widziałam matki z innym facetem niż tata.
 - Jak  było w pracy? - pytam głosem przesiąkniętym jadem.
Moja matka posyła mi rozbawione spojrzeniem i prawie się przewraca, ale facet, który wcale nie jest w lepszym stanie niż ona, o dziwo ją przytrzymuje.
 - Przestań, Elizabeth- odpowiada niewyraźnie i macha dłonią. - Mi też się należy trochę zabawy - dodaje, a ten fagas całuje ją w szyję.
Krzywię się. W połowie dlatego, że ten gest jest obrzydliwy, a w drugiej połowie dlatego, że użyła mojego pełnego imienia. Nie nazywała mnie w ten sposób już kilka lat.
Odwraca się i nawet już nie zwracając na mnie uwagi wchodzi do swojej sypialni na końcu korytarza i ciągnie nieznajomego za sobą.
Chyba zaraz zwymiotuję.
Wracam do pokoju i biorąc do ręki telefon schodzę na dół. Mam zamiar napisać do Justin'a czy mogę u niego nocować, ale zanim udaje mi się to zrobić klikam w powiadomienie o nowym zdjęciu jakie dodał na instagrama. Wychodzę na dwór, a gdy zdjęcie się załadowuje przystaje w miejscu.  Jest robione w jego domu. Matt i Carter siedzą na jego kanapie, a Zoe znajdująca się na drugim planie nalewa do szklanek jakiegoś napoju. Justin robi zdjęcie, na którym oczywiście nie mogło zabraknąć Lily całującej go w policzek.
 Zaciskam usta w wąską linię i wychodzę ze zdjęcia. Nawet słowem się nie odezwali, że dzisiaj się spotykają. Czuję gorycz w ustach i ledwo co udaje mi się przełknąć ślinę. Moja matka pieprzy się na górze z jakimś frajerem, a moi przyjaciele wymienili mnie sobie na jakąś głupią idiotkę.
Lepiej być nie mogło.
Zamykam oczy, które zaczynają piec mnie pod powiekami. Biorę oddech.
Pod wpływem chwili wchodzę w wiadomości i wysyłam Justin'owi sms'a.
Do: Justin
Miłej zabawy!
 Przygnębienie i smutek przejmuje kontrole nad moim humorem i jedyne na co mam teraz ochotę to płacz. Dlaczego nie powiedzieli mi o tym, że dzisiaj się spotykają?
Nie wrócę do domu, nie mogę też pójść do Justin'a. Jedyna opcja jaka mi zostaje to spanie w moim pieprzonym samochodzie.
***
Chciałam dodać ten rozdział wcześniej, ale coś mi nie wyszło eh. W ogóle średnio mi się on podoba i wybaczcie za to, ale wyjątkowo dzisiaj nie mam ani trochę weny.
Rozdział 10 postaram się napisać na środę lub na czwartek. Zaczynają się próbne maturki i dzięki Bogu będę miała teraz trochę luzu w szkole.

TO JEST OSTATNI ROZDZIAŁ JAKI WSTAWIAM NA BLOGSPOTA!
Stwierdziłam, że zasięg tutaj i tak jest mały, więc robienie tego nie ma sensu. Zawieszam swoją działalność z ff tutaj, ale za to wszystko jest dostępne na WERSJI NA WATTPAD
Jeżeli ktoś tutaj jeszcze jest i nadal jest ciekawy dalszych losów, to zapraszam tam :)

sobota, 18 lutego 2017

Rozdział 8

Libby
  Tydzień po zawodach mija w miarę zwyczajnie. Wszyscy się sprężają i ćwiczą dając z siebie jak najwięcej ponieważ kolejne eliminacje to możliwość przejścia do pół finału. Justin uczepił się nowej dziewczyny z naszej drużyny - Lily. I robi wszystko, aby ją poderwać. Przez kilka dni byłam dla niej miła i na jego prośbę opowiadałam jej o nim jak najlepsze rzeczy, które oczywiście były gówno prawdą. Osobiście za nią nie przepadam, ale widzę, że Justin'owi wyjątkowo zależy na spotkaniu z nią. Trzy razy zapraszał ją na randkę. Dopiero wtedy, gdy niby od niechcenia powiedziałam coś o tym, że Justin jest honorowym dawcą krwi i szpiku, zgodziła się.
Gdyby tylko wiedziała, że Justin krzyczy na widok igieł głośniej niż kobieta w ciąży przy rodzeniu.
 Więc załatwiłam mojemu przyjacielowi randkę i sama też mam jedną w ten piątek. Charlie zaprosił mnie do kina.
 - Jeżeli weźmie cię na jakieś romansidło, spierdalaj od razu - mówi Justin leżący na moim łóżku.
 Przykładam do siebie jedną bluzkę, a później drugą i spoglądam na swoje odbicie w lustrze. Odwracam się twarzą do Justin'a i unoszę brwi. Chłopak rozłożony na całej długości i szerokości łóżka przytula do siebie jedną z moich satynowych, błękitnych poduszek.
 - Dlaczego niby? - odrzucam bluzki na bok i krzyżuję ręce na piersiach.
Justin posyła mi protekcjonalny wzrok. Tak zawsze patrzył się na mnie tata jak byłam mała i zrobiłam albo powiedziałam coś głupiego.
 - Też zawsze zabieram laski na romansidła - mówi. - Wtedy kiedy chcę je pieprzyć - wzrusza ramionami. - Was kobiety trzeba najpierw wprowadzić w ten banalny i tandetny romantyczny nastrój - wyjaśnia i uśmiecha się cwanie. - Żeby później... no wiesz - chichocze i porusza biodrami w przód i w tył co sprawia, że moje usta lekko się uchylają.
Chłopak gdy zauważa moją reakcje śmieje się jeszcze bardziej.
 - Jesteś taki zjebany - mówię kręcąc głową.
 - Powinnaś się cieszyć, że masz kogoś kto cię przed tym przygotuje! - unosi głos i wskazuje na mnie oskarżycielsko.
Przewracam oczami i znowu przykładam do swojego ciała dwie bluzki. Jedna w kolorze nudle, a drugą w jasnym, prawie że białym fiolecie.
 - Oczywiście, codziennie dziękuję Bogu za to, że obdarzył mnie taką istotą jaką jesteś ty - ironizuje, a on uśmiecha się wyczuwając to. - Pomóż mi lepiej - mówię pokazując mu dwie bluzki.
 - Ta fioletowa - wskazuje na jedną z nich. - Ma mniejszy dekolt - chichocze, a ja znowu przewracam oczami.
 - Zachowujesz się tak jakby Charlie miał zamiar mnie tam zgwałcić - zauważam.
 - Oh nie, blondyneczko - odpowiada. - Wiem, że tego nie zrobi. Jest zbyt wielką pizdą i zapewne nawet będzie bał się złapać ciebie za rękę, a co dopiero mówiąc o czymś więcej - prycha.
 Czuję nieprzyjemne uczucie w brzuchu. Denerwuje mnie to jak bardzo Justin nie lubi Charlie'ego. Nawet go nie zna, a mówi o nim tak okropne rzeczy...
 - Jesteś niemiły.
Wzrusza ramionami i nic więcej nie odpowiada.
Zdejmuję z wieszaka fioletową bluzkę i rzucam ją na oparcie krzesła. Łapię za skrawek swojego zwykłego, czarnego t-shirt'u i ciągnę ją  w górę. Po chwili zostaję w samym, również czarnym staniku. Sięgam dłonią po fioletową bluzkę.
 - Liiiiibyyy - Justin przeciąga moje imię.
Marszczę brwi i ze zdezorientowaniem spoglądam w jego stronę.
 - Co?
 - Nie możesz chodzić przy mnie w ten sposób - sapie przykrywając sobie poduszką połowę twarzy, ale mimo to, nadal patrząc na moje ciało.
 - Czemu? - pytam uśmiechając się cwanie.
Justin niespokojnie przysuwa się bliżej oparcia łóżka i poprawia sobie spodnie w kroku. Nawet się z tym nie kryjąc.
 - Bo jestem nastolatkiem - odpowiada tak jakby to była najoczywistsza rzecz na świecie.
 - Od kiedy ci to niby przeszkadza? - zadaję pytanie.
Nie zliczę ile razy ten człowiek widział mnie w samej bieliźnie. To już przestało być czymś nadzwyczajnym.
 - Od kiedy urosły ci cycki - mówi ze śmiechem.
 - Ale dupek! - krzyczę rzucając w niego swoją czarną bluzkę.
Nakładam na siebie fioletową bluzkę, a Justin ciągle się śmieje. Przeglądam się w lustrze i mimowolnie się uśmiecham.
 - Jesteś taki głupi - mamroczę kręcąc głową.
 - Oczywiście, kochanie - odpowiada ciągle rozbawiony sytuacją.
***
Charlie spotyka się ze mną przed wejściem do kina. Oczywiście ja się spóźniam i to chłopak musi na mnie czekać.
 - Przepraszam! - mówię podchodząc do niego szybkim krokiem. - Myślałam, że nie będzie korków - tłumaczę się na wstępie.
Blondyn posyła mi uśmiech i macha lekceważąco dłonią.
 - Nie czekałem zbyt długo - odpowiada.
Zakładam włosy za ucho i spoglądam w jego jasne, niebieskie tęczówki. Odpowiadam mu uśmiechem i wręcz czuję się speszona intensywnością jego spojrzenia. Ciepłe uczucie rozchodzi się po moim brzuchu, a ja muszę skupić wzrok na ludziach wchodzących do kina.
 - Na co idziemy? - pytam i razem z nim ruszam w stronę wejścia.
 - Sinister? - odpowiada co brzmi bardziej jak pytanie. - Słyszałem, że to dobry horror.
Ledwo powstrzymuje się przed tym, żeby nie wybuchnąć śmiechem, gdy tylko przypominam sobie słowa Justin'a. Chyba nie muszę uciekać.
 - Lubię horrory - mówię i przechodzę przez drzwi, które otwiera przede mną chłopak.

***
Czas spędzony w kinie mija nam świetnie. Śmialiśmy się w tych najmniej odpowiednich momentach i zapewne zepsuliśmy ludziom film, ale Charlie robił wszystko żeby mnie rozśmieszyć. Zewnętrznie starałam się być w miarę spokojna, ale wewnętrznie wręcz krzyczałam ze szczęścia. Czekałam na to żeby móc się z nim spotkać i porozmawiać już ponad dwa lata. Zaraz by było trzy. Charlie nie jest wcale taki cichy i nieporadny jak mówi Justin. Blondyn jest bardzo zabawny i błyskotliwy. A to sprawia, że podoba mi się jeszcze bardziej.
 Po kinie chłopak namawia mnie na spacer po pobliskim parku. Jest już ciemno, a ścieżki pomiędzy drzewami praktycznie puste. Latarnie rozstawione wzdłuż nich rozświetlają okolicę ciepłą poświatą. W Orlando przez cały rok jest ciepło. Dzisiejsza noc także nie różni się od pozostałych. Mimo braku słońca, ciepłe powietrze miło otula moje ciało.
 - Więc... - zaczyna Charlie po dłuższej chwili. - Ty i Justin jesteście przyjaciółmi?
Krzyżuję dłonie na piersiach i idąc ciągle przed siebie spoglądam na niego. Przytakuję ostrożnie głową.
 - Yup - odpowiadam.
 - Nigdy nie mogłem zrozumieć czemu ludzie go tak uwielbiają - mówi niby od niechcenia.
Przystaję w miejscu i unoszę brwi.
 - A to niby czemu?
- No wiesz, to ten typ gwiazdy szkolnego futbolu - odpowiada. - Przystojny, popularny, utalentowany i dosyć głupi. Niczym niewychodzący poza schematy, które odgórnie narzucone są na szkolną hierarchię od zawsze.
 Zawsze lubiłam jego rozmyślanie i to do jakich wniosków dochodzi w tym czasie, ale teraz wyjątkowo mam ochotę uderzyć go w twarz.
 - Słucham? - pytam niedowierzając w to jak mógł wyrazić się w taki sposób o moim najlepszym przyjacielu.
Charlie odwraca się twarzą do mnie i posyła mi zdezorientowany i niewinny wzrok.
 - No co? - pyta najwyraźniej nie widząc nic złego w tym co powiedział.
 - Na jakiej podstawie mówisz o nim w ten sposób?
Chłopak wzrusza ramionami i oblizuje usta.
 - Nie denerwuj się, Libby - mówi na co ja prycham. - Ludzie gadają, wszyscy wiedzą jaki on jest. Nie musisz go bronić.
 - Ludzie gadają? - powtarzam po nim. - Więc plotki to według ciebie wiarygodne źródło informacji? - zadaje retoryczne pytanie. - Jesteś niby taki mądry i inteligentny - ironizuje przewracając oczami.
Cała sympatia jaką czułam do niego do tej pory wyparowuje w ciągu kilku sekund. Lata wzdychania za jego osobą zamieniają się w czystą niechęć i wystarczy do tego tylko jedno złe  zdanie na temat mojego najlepszego przyjaciela.
Nikt nie będzie mówił o nim w ten sposób.
 - Według ludzi jestem bogatą snobką, która sypia z połową częścią szkoły. W to też wierzysz? A może właśnie dlatego chciałeś się ze mną spotkać? - uśmiecham się chłodno i robię krok w tył.
Charlie zaczyna gwałtownie kręcić głową.
 - Co? Nie. Oczywiście, że nie.
 - Justin jest moim najlepszym przyjacielem. Nie jest typowym, głupim mięśniakiem, za którego go uważasz, ale zdecydowanie jest bardziej inteligentny niż ty - wytykam mu. - Przemawia przez ciebie zazdrość i zwykłe prostactwo, a ja nie mam zamiaru rozmawiać z kimś takim - mówię po czym odwracam się na pięcie i zaczynam odchodzić.
 - Libby! Nie wygłupiaj się!
Nawet się na niego nie patrząc wystawiam mu środkowy palec i idę dalej.
***
Jestem prawie przy swoim domu, gdy nagle Justin wysłał mi wiadomość z naszym tajnym słowo kodem. Zmieniam kierunek i zamiast w moją ulicę skręcam w ulicę Justin'a. Niecałe dziesięć minut później jestem pod jego domem. Jest dosyć późno, a mój przyjaciel napisał mi, że mam nie pukać tylko po prostu wejść. Tak też właśnie robię.  Wchodzę do salonu, który świeci pustkami i ruszam schodami na górę. Rodzice Justin'a i mała Rose zapewne śpią.
 W jego pokoju świeci się światło. Wchodzę tam i rozglądam się po pomieszczeniu. Nie wiem co mogło się stać. Justin rzadko o takiej godzinie korzysta z naszego tajnego słowa. To się wręcz nie zdarza.
 Jednak ku moim całkowicie innym oczekiwaniom Justin siedzi przy swoim biurku i robi coś na telefonie. Unosi głowę, gdy tylko zauważa, że przyszłam.
 - Co jest? - pytam na wstępie patrząc na niego wyczekująco.
Spogląda w moje oczy przejętym wzrokiem, a przez myśl przechodzą mi najgorsze scenariusze.
 - Jak tam twoja randka? - całkowicie ignoruje moje pytanie.
 - Nieważne - wzdycham. - Najpierw powiedz mi co się stało.
Justin odkłada telefon.
 - Oh, to chyba nic takiego ważnego... - mamrocze pod nosem. - Też miałem dzisiaj randkę.
 - Naprawdę? Z Lily?
Przytakuje.
 - Drugą, tak? - upewniam się, a ten znowu powtarza gest. - O nie, co tym razem było nie tak? - pytam siadając na jego łóżku. - Zbyt nachalna? Śliniła się? - kręci przecząco głową. - Jest słaba w łóżku? - znowu kręci głową. - Więc co było z nią nie tak? Powiedz mi! - uśmiecham się lekko.
 - To wcale nie... - zaczyna i milknie. Jego poważny wyraz twarzy zaczyna mnie przerażać.
 - Tylko nie mów, że zaraziła cię jakimś choróbskiem, bo jeżeli tak, to chyba ją--
- Zaprosiłem ją na trzecią randkę - odpowiada nagle bacznie obserwując moją reakcję.
Wypuszczam powietrze z ust, a moje ramiona nieznacznie opadają.
Justin zaprosił dziewczynę na trzecią randkę?
Jeszcze nigdy tego nie zrobił.
Nigdy.
Mrugam kilkukrotnie powiekami i biorę głęboki oddech.
 - Naprawdę? - mamroczę cicho.
***
Jest pierwsza w nocy, a ja dopiero teraz znalazłam czas na to żeby usiąść i coś napisać.
Jutro (albo raczej dzisiaj) wstawię rozdział 9, bo jeżeli dobrze pamiętam to jest on krótki.
Błędów nie znalazłam, więc jak coś zauważycie to śmiało mi o tym napiszcie!


piątek, 10 lutego 2017

Rozdział 7

Justin
  Zbiórka na wyjazd eliminacyjny jest o szóstej rano i ledwo udaje mi się zdążyć na czas. W takich momentach zawsze Libby mnie budziła, ale dziewczyna jest nadal zła o moje ćpanie na imprezie. To dosyć nietypowe, bo nigdy nie denerwowała się na mnie aż tak długo. Może kiedyś mięliśmy jakąś poważniejszą kłótnie, ale nigdy nie obraziła się na mnie za takie coś. Była zła, owszem, ale zwykle szybko jej przechodziło.
 - Cześć - witam się z przyjaciółmi stojącymi przy autobusie razem z Libby.
Matt i Carter należą do drużyny, co oznacza, że jadą z nami. Libby i Zoe ubrane są w strój cheerleaderek, natomiast my mamy na sobie bluzy z barwami naszej szkoły. Niebieski i biały to nie są moje ulubione kolory, ale chyba nie mam nic do powiedzenia w tej kwestii.
 - Siema - odpowiada Matt i chwilę później przybijamy sobie piątki.
 - Drużyna z Miami jest słaba - odzywa się Carter. - Nie wiem po co tam jedziemy. Wygraną mamy jak w banku.
Zoe i Matt przytakują.
Carter ma rację. Drużyna z liceum w Miami nie jest zbyt wybitna, ale niestety takie są zasady. Musimy przejść wszystkie eliminacje do finału.
 Spoglądam na Libby, która wyłączyła się w momencie, w którym do nich podszedłem. Dziewczyna przegląda coś w telefonie całkowicie mnie ignorując.
Carter coś mówi, ale nie słucham go i wcinam mu się w słowo: 
 - Porozmawiasz w końcu ze mną? - kieruje swoje pytanie do Libby, a nasz przyjaciel milknie.
Nienawidzę tego dystansu, który ciągle utrzymuje pomiędzy nami. Spędzając z nią czas praktycznie dwadzieścia cztery godziny na dobę nie jestem przyzwyczajony do braku jej obecności.
Chciałbym żeby na mnie nakrzyczała. Wszystko, tylko nie to co robi teraz.
Dziewczyna unosi głowę znad telefonu, ale nawet na mnie nie patrzy. Odwraca się na pięcie i wchodzi do autobusu.
Wzdycham czując jak zawiedzenie przejmuje całe moje ciało.
 - Kurwa - przeklinam pod nosem.
 - Coś ty znowu zrobił? - zadaje pytanie Zoe i unosi brwi.
Jej ton głosu brzmi cholernie oskarżycielsko, a ja wiem, że mimo wszystko na to zasłużyłem. Ciemnoskóra nie czekając na moją odpowiedź także się odwraca i idzie za Libby.
To będzie długi dzień.

***

 W szkole, w której odbywa się mecz jest wielki tłok i gubię Libby od razu, gdy ta wychodzi szybko z autobusu. Jestem coraz bardziej zły i zirytowany. Czuję się bezradny, bo ta dziewczyna jest tak cholernie uparta. Trudno będzie ją przekonać do tego, żeby przestała się na mnie złościć.
 Idę pomiędzy korytarzami w stronę boiska wzrokiem szukając kogoś znajomego. Wszyscy zapewne są już na miejscu, ale ja byłem oczywiście zbyt zajęty bieganiem za Libby, która i tak mnie unika. Patrzę na zegarek w telefonie i ze zdziwieniem zauważam, że mecz zaczyna się za niecałe piętnaście minut.
 Przyśpieszam kroku i prawie że wbiegam na boisko. Gdy jestem już blisko swojej drużyny stojącej przy trybunach wpadam na jedną z cheerleaderek. Na tyle mocno, że prawie upada. Wyciągam ręce, aby uratować ją przed upadkiem i ledwo mi się tu udaje.
 - Kurwa mać sorry - mamroczę spoglądając na jej twarz, gdy znowu stoi w pionie.
Jej duże, niebieskie tęczówki zatrzymują się na moich.
Pierwsze co przychodzi mi na myśl to to, że jest cholernie śliczna. Ciemnobrązowe włosy, jasna cera i te oczy... Uśmiecha się do mnie i chichocze cicho.
 - W porządku - odpowiada miłym głosem. - Jeszcze żyje.
Odwzajemniam uśmiech co jest zwyczajnym odruchem i odsuwam się trochę, bo stoję zdecydowanie zbyt blisko niej. Zauważam, że ma na sobie barwy naszej szkoły.
 - Jesteś z East High? - pytam marszcząc brwi.
Ciemnowłosa przytakuje
 - Dlaczego wcześniej cię tutaj nie widziałem?
Zakłada włosy za ucho, a z jej ust nie schodzi uśmiech. Zaczynam się zastanawiać czy nie bolą ją policzki od ciągłego trzymania kącików ust w górze, co jest najgłupszą myślą jaka mogła mi przyjść do głowy w tym momencie.
 - Zoe przyjęła mnie do drużyny niedługo przed tymi zawodami - odpowiada. - Może dlatego mnie nie kojarzysz.
Przytakuje głową nadal nie mogąc oderwać od niej oczu.
Bieber, jak nadal będziesz się tak gapił pomyśli, że jesteś psychiczna.
 - Jestem Justin - mówię w końcu i posyłam jej jeden ze swoich najlepszych uśmiechów.
Jasnooka chichocze i odrzuca włosy do tyłu.
 - Lily - odpowiada.
 - Bieber chodź już! - trener krzyczy z drugiego końca boiska.
Przenoszę wzrok na niego, a później znowu na Lily.
 - Muszę... - zaczynam wskazując na trenera.
Dziewczyna przytakuje wyrozumiale.
 - Leć - odpowiada.

***

Wygrywamy pierwszą połowę co chyba nie jest dla nikogo zdziwieniem. W końcu sędzia ogłasza przerwę, więc zdejmuję kask z głowy i wzdycham ciężko. Muszę się napić. Koniecznie. Idę w stronę szatni przeznaczonej dla naszej drużyny i w jednym z korytarzy zauważam Libby stojącą z jakimś chłopakiem, którego widzę pierwszy raz w życiu na oczy. Facet ma na sobie czerwone czarne barwy, co oznacza, że należy do tutejszej szkoły.  Moja przyjaciółka nie wygląda na ucieszoną konwersacją jaką prowadzą. Wręcz przeciwnie. Jest wkurzona.
 - Możesz zabrać te łapy? - warczy na niego i uderza go w dłoń, którą wyciąga w jej stronę.
Chłopak śmieje się tak jakby jej zachowanie było czymś naprawdę zabawnym.
 Przeczesuje ręką włosy, które przez bieganie na boisku stały się wilgotne i podchodzę w ich stronę.
 - Jakiś problem blondyneczko? - pytam spokojnym krokiem podchodząc w ich stronę.
Chłopak o kruczoczarnych włosach posyła mi zdezorientowany i zarazem zdziwiony wzrok. Libby krzyżuje dłonie na piersiach i wzdycha.
 - Nie, nie wtrącaj się - odpowiada nawet na mnie nie patrząc. - Jakiś idiota się do mnie przypieprzył.
Chłopak wyciąga dłonie w geście kapitulacji i kręci głową, gdy posyłam mu zimny wzrok. 
 - Spoko, stary - mówi robiąc krok w tył. - Nie chce problemów. Nie wiedziałem, że laska jest zajęta - tłumaczy się coraz bardziej się oddalając.
 - Nie jestem... - wzdycha Libby, gdy chłopak szybkim krokiem odchodzi. -  Ale z ciebie pizda! - krzyczy za nim, a jej głos roznosi się echem w korytarzu.
Robię wszystko żeby się nie uśmiechnąć, bo chłopak uciekający szybciej niż ktokolwiek w takich momentach i blondynka nazywająca go pizdą jest cholernie śmieszną rzeczą.
 - Zanim cokolwiek powiesz - odzywa się pierwsza, wciąż unikając mojego wzroku. - Nie chcę z tobą rozmawiać i--
 - Libby...
 - Nie chcę - podkreśla - bo ty i tak nie czujesz się winny. Wiem, że myślisz, że nie zrobiłeś nic złego.
 - Wiem, że--
Nagle rozbrzmiewa gwizdek ogłaszający koniec przerwy. Przewracam oczami, bo ani nie zdążyłem się napić, ani porozmawiać z Libby.
Dziewczyna kręci tylko przecząco głową i podaje mi do połowy pełną butelkę z wodą. Spoglądam na nią, a później na jej dłoń i powoli biorę od niej oferowany mi napój. Gdy tylko to robię Libby wymija mnie i odchodzi.

***
Wygraliśmy.
Kto by się tego spodziewał?
Po szybkim prysznicu cała drużyna wpakowała się znowu do autobusu i już byliśmy w drodze powrotnej. Siadam z tyłu obok Matt'a, Carter'a i jeszcze jednego chłopaka z drużyny, który zasypia, gdy tylko ruszamy. W jego ślady idzie większa połowa autobusu, więc gdy robi się na dworze ciemno nastaje cisza. Ktoś z przodu rozmawia, ale słyszalne są tylko strzępki pojedynczych słów. Libby i Zoe siedzą na podwójnym siedzeniu zaraz przed nami. Patrzę tępo w przód autobusu i dosłownie czuję jak frustracja rozpieprza mnie od środka. Chcę porozmawiać  z Libby.
Wstaję ze swojego miejsca i podchodzę do Zoe. Zauważam Libby w bluzie Cartera. Chciałem dać jej swoją, ale jedyne co od niej dostałem w zamian za propozycję był morderczy wzrok. Blondynka nawet nie zauważa mojej obecności. Jest zbyt wpatrzona w okno i do tego ma słuchawki na uszach.
Odchrząkuję przez co Zoe spogląda na mnie znad swojego telefonu. Zanim zdążę cokolwiek powiedzieć ona mnie uprzedza.
 - Dobra, wiem - mówi wstając. - Już sobie idę - poklepuje mnie po ramieniu i siada na moje miejsce.
Ja zamiast usiąść tam gdzie siedziała wcześniej Zoe przysuwam się do Libby i zanim cokolwiek zdąży zauważyć  łapię ją jedną ręką w talii a drugą pod nogi i jednym ruchem sadzam sobie na kolanach. Dziewczyna wydaje z siebie przestraszony pisk.
 - Co do cholery! - unosi głos patrząc na mnie ze zdenerwowaniem, gdy siedzę już na jej miejscu z nią na moich kolanach. Oplatam ręce wokół jej talii żeby nie mogła mi uciec. - Co ty myślisz, że robisz? - warczy.
 - Cicho bądź - odpowiadam.
 - Nie, Justin. Nie będę...
 - W końcu posłuchasz co mam do powiedzenia - wcinam jej się twardo. - I jeżeli nadal będziesz twierdziła, że nie chcesz ze mną rozmawiać wtedy sobie pójdę.
Libby patrzy przez chwilę w moje ciemne tęczówki, aż w końcu wzdycha. Widząc, że też jestem uparty daje za wygraną.
 - Czuję się winny, okej? -zaczynam, a ona opiera się plecami o szybę autobusu i zaczyna bawić się skrawkiem bluzy Carter'a. - Wiem, że zachowałem się jak dupek, bo płakałaś, a ja nienawidzę kiedy płaczesz. Wiesz o tym, prawda? - nie odpowiada mi. Dotykam jej zimnej dłoni sprawiając, że zawiesza na mnie swój wzrok. - A jeszcze bardziej nienawidzę jeśli płaczesz przeze mnie - dodaję cicho. - Nie przypominam sobie nic z tam tej imprezy od momentu, w którym wziąłem, jednak pamiętam jak płakałaś - wzdycham, gdy blondynka opuszcza głowę. Dotykam wewnętrznej strony jej dłoni i chwilę później delikatnie splatam nasze palce. - Przepraszam, Libby...
Wiem, że dziewczyna patrzy teraz na nasze dłonie, bo gdy tylko wykonuję gest dziwnie się spina.
 - Mam sobie teraz iść? - pytam mając nadzieję, że nie będzie kazała mi tego zrobić.
Jeśli teraz jej do siebie nie przekonam, to już nie wiem jak inaczej mógłbym to zrobić. Nie odpuściłbym, bo zbyt bardzo mi na niej zależy, ale kończą mi się już opcję.
Blondynka wzdycha i opiera swoje czoło o moje.
 - Nie - odpowiada cicho.
Czuję jak ciepłe uczucie rozchodzi się po całym moim ciele. Wtulam się w nią i wzdycham cicho z ulgą.
 - Nienawidzę kiedy jesteś na mnie zła - mówię.
 - Ja po prostu się o ciebie martwię - odpowiada kładąc drugą dłoń na mojej klatce piersiowej. Zaczyna kreślić tam jakieś wzorki. - Nie chcę żeby coś ci się stało, Justin...
 - Wiem, blondyneczko - mamroczę i uśmiecham się pod nosem.
Libby unosi głowę i odwzajemnia uśmiech, który równie szybko jak się pojawił schodzi z jej ust. Na początku nie rozumiem o co jej chodzi i dopiero po chwili zaczynam zauważać, że odległość jej twarzy od mojej jest minimalna. Praktycznie to prawie wcale jej nie ma. Mimowolnie przed moimi oczami pojawia się moment z klubu, który tak cholernie bardzo przypomina to co się dzieje teraz. Moje serce zaczyna nienaturalnie szybko bić, a ja panikuję nie chcąc, aby dziewczyna odczuła to w jakiś sposób przez dłoń, którą wciąż trzyma na mojej piersi. Zapach jej słodkich perfum dociera do moich nozdrzy, a ja zatapiam się w jej zielonych tęczówkach. Libby odruchowo zmniejsza między nami odległość sprawiając, że nasze nosy się dotykają.
 Przecież nie mogę jej pocałować.
Przełykam ciężko ślinę i wbrew moim myślom przymykam powoli oczy co tylko utwierdza mnie w przekonaniu, że to naprawdę się dzieje. Popełniamy błąd, który popełniliśmy tej nocy w klubie.
Tyle że tym razem żadne z nas nie jest pijane.
Nagle Libby wydaje z siebie ciche westchnięcie i przekręca głowę w bok. Tak jakby chciała zatuszować to co przed chwilą prawie się wydarzyło wtula się w moje ramie i zabiera swoją dłoń z mojego ciała.
 - Jestem śpiąca - mamrocze jak gdyby nigdy nic.
Oblizuję usta opieram głowę o zagłówek siedzenia.
- Śpij - odpowiadam. - Obudzę cię jak już będziemy na miejscu - Libby automatycznie poprawia głowę na moim ramieniu szukając wygodniejszego miejsca i oplata mnie dłonią  w pasie.
  - Dziękuję - mruczy niewyraźnie, a ja cicho chichoczę.
Czuję ciepło jakie daje mi wtulone we mnie jej ciało i przecieram dłońmi oczy naprawdę nie rozumiejąc co się dzieje. Opieram policzek o czubek jej głowy.
Z dnia na dzień czuję się z tym wszystkim coraz gorzej.
Ona powinna pamiętać ten pocałunek.
Kiedy przyszedłem do niej kolejnego dnia tak bardzo chciałem żeby pamiętała, ale ona zachowywała się tak jakby nigdy nic się nie stało. Poczułem się jak ostatni frajer. Nie miała pojęcia, że kilka godzin wcześniej całowałem ją w tym pieprzonym klubie. Nie miała pojęcia, że bardzo długo nie mogłem zapomnieć o tym pocałunku.
Tak się nie zachowują najlepsi przyjaciele.
Najlepsi przyjaciele się nie całują.
Najlepsi przyjaciele nie myślą o sobie w taki sposób, w jaki ja zaczynam myśleć o Libby.

***
Uparta Libby i Justin, który biega za nią, aby mu wybaczyła.
Zawsze po napisaniu rozdziału na bloga chcę mieć takiego przyjaciela.
Fajnie by też było gdyby był Justin'em Bieber'em eh,  haha.
Próbowałam wymyśleć jakiś szip dla naszej parki, ale nic mi nie przychodzi do głowy. Jibby? (lmao, jak to śmiesznie brzmi)

Ten tydzień był dla mnie jakiś dziwny i nawet nie wiecie jak się cieszę, że już się kończy.
Moooże jutro jak znajdę trochę czasu napiszę rozdział 8 i jeżeli stwierdzę, że jest oki to wstawię go wieczorkiem w sobotę.

sobota, 4 lutego 2017

Rozdział 6


Libby 

Kolejnego dnia w szkole kiedy spokojna i wyluzowana wkładam książki do szafki, podchodzi do mnie Charlie.  Jestem tak zaskoczona, że z tego wszystkiego uderzam ręką w szafkę robiąc duży hałas i w efekcie robiąc z siebie idiotkę. Czuję jak na moje policzki wpływa rumieniec.

 - Hej - mówi Charlie chichocząc na moje niezdarstwo.

Cholera, teraz to już w ogóle mam wrażenie, że jestem czerwona jak burak.

Weź wdech, Libby.

 - Hej - wyrzucam z siebie starając się brzmieć neutralnie.

Chłopak skanuje mój strój i wskazuje na niego dłonią.

 - Ciągle w tym chodzisz? - mówi patrząc na kostium cheerleaderdki.

Otwieram usta i spoglądam na zrobioną z miękkiego materiału sukienkę.

 - Co? A nie - odpowiadam szybko.  - Za kilka dni jedziemy na pierwsze eliminacje. Musimy ćwiczyć i...

 - Rozumiem - mówi uśmiechając się. - Chciałem się tylko upewnić czy nasza randka za tydzień w piątek nadal aktualna - widzę jak poprawia torbę z książkami na ramieniu i poprawia dłonią swoje jasne włosy.

O cholerka. Robi mi się gorąco jak tylko słyszę słowo randka z jego ust. Przytakuję głową chyba o kilka razy za dużo, ale Charlie chyba tego nie zauważył.

- Tak, tak - powtarzam. - Pewnie, że tak - uśmiecham się nerwowo.

Nagle obiekt moich westchnień zostaje uderzony ramieniem. Na tyle mocno, że musi przytrzymać się szafki, aby nie upaść. Robi zaskoczoną minę, a ja patrzę się na osobę winną tego wypadku.

 Justin posyła mi uśmiech i przenosi wzrok na poszkodowanego. Łapie go dłonią za ramie i pomaga ustawić się znowu w pionie. Chociaż to wygląda bardziej tak jakby chciał nim rzucić przez cały korytarz.

 - Sorry stary - zwraca się do Charlie'ego klepiąc go w przeprosinach po ramieniu tak, że ten prawie znowu się przewraca.

Carter i Matt stoją obok niego z rozbawieniem przyglądając się całej sytuacji.

 - Cześć blondyneczko - mruczy w moją stronę i uśmiecha się szeroko.

Tak jak zawsze składa pocałunek na mojej skroni i nie czekając na moja odpowiedź odchodzi razem z Matt'em i Carter'em.

Czuję się skrępowana, gdy Charlie posyła mi dziwny i zarazem pytający wzrok. Dotyka dłonią ramienia, w który uderzył go niechcący Justin i krzywi się.

 - Ma twarde ramię - mówi, a ja chichoczę próbując jakoś sprawić, aby moment stał się mniej niezręczny.

 - W końcu jest kapitanem drużyny futbolowej, nie? - chichoczę.

Charlie przytakuje głową chociaż wcale się nie śmieje.

Muszę koniecznie porozmawiać z Justin'em o całowaniu mnie, gdy w pobliżu jest Charlie.

Koniecznie.



***

Zostaję siłą wyciągnięta na imprezę jakiegoś chłopaka z drużyny z okazji pierwszego wyjazdu na eliminacje. To nasza tradycja, ale ostatnio nie mam na to jakiejś większej ochoty. Gdyby nie szantaż tej suki Zoe, że powie o pocałunku Justin'owi zapewne by mnie tutaj nie było.

 Od początku wiedziałam, że wiedza Zoe na temat całego tego incydentu nie wróży nic dobrego. Niby mówiła to w żartach, ale mam wrażenie, że gdybym nie przyszła naprawdę by mu o wszystkim powiedziała.

 Osobiście nie wiem po co robić imprezy z okazji pierwszych eliminacji. To bez sensu. To tylko jeden dzień, w którym jedziemy do najbliższego miasta, jakim jest Miami, i po kilku rozegranych meczach w nocy wracamy znowu tutaj. Pierwsze eliminacje zawsze wygrywamy. Wszystkie inne też, ale te pierwsze to zawsze pewniak. Więc po co fatygować się i robić jakąś durną imprezę.

 - Po to żeby mieć okazję do picia - odpowiada z uśmiechem Justin, gdy dziele się z nim moimi przemyśleniami.

Przewracam oczami i piję trunek z czerwonego kubeczka. Nawet nie wiem co to jest. Mój przyjaciel poczęstował mnie tym od razu, gdy tylko znalazłam go w tłumie tańczących ludzi. Chcę znowu się odezwać, ale nagle jakaś blondynka łapie za czarną koszulkę Justin'a i nic nie mówiąc przyciąga go do siebie. Jakby nigdy nic wkłada mu język do ust. Unoszę brwi i krzywię się, patrząc jak wymieniają się śliną.

 - Zajebiście - mamroczę pod nosem odwracając się.

Wypuszczam głośno powietrze z ust i zirytowana szukam kogoś znajomego w tłumie. Carter poszedł właśnie na górę z jakąś dziewczyną, a Zoe zapewne kręci się gdzieś tutaj z Matt'em. Czuję jak zdenerwowanie aż kłuje mnie gdzieś w brzuchu. Nie mam nawet z kim porozmawiać. Dla siedemdziesięciu procent ludzi tutaj byłam niemiła albo ich nie lubię, a Justin jest zajęty mizianiem się z jakąś dziwką.

Po co ja tutaj w ogóle przyszłam?

Pieprzyć Zoe i jej cholerny szantaż.

Wchodzę w tłum ludzi chcąc znaleźć się jak najdalej miejsca, w którym Justin wymienia się śliną z tą idiotką. Charlie nie przychodzi na takie imprezy, a ja najzwyczajniej w świecie nie umiem tak po prostu do kogoś podejść i zacząć rozmowę nie będąc niemiła i wredna.

Gdyby nie Justin zapewne nawet nie przyjaźniłabym się  z Carter'em i Matt'em, a nawet z Zoe. On dostał się do ich paczki już na początku pierwszej liceum. Zabierał mnie na wszystkie ich wspólne spotkania i za każdym razem powtarzał mi żebym chociaż trochę spróbowała się na nich otworzyć. Na początku byłam zbyt zdystansowana i niemiła, ale po jakimś czasie zaczęłam go słuchać. A oni naprawdę mnie zaakceptowali.

 Justin'a ludzie zaczęli dostrzegać, gdy dostał się do drużyny. Jest człowiekiem, którego każdy lubi. Wszyscy chcą mieć go na swoich imprezach, a dziewczyny za nim szaleją. To ten typ najpopularniejszego chłopaka w szkole. Idealnego. Zawsze wszystko mu wychodzi i to w dodatku perfekcyjnie. Jest chodzącą duszą towarzystwa.

 Oczywiście tak to wygląda z zewnątrz.

Bo tak naprawdę Justin ma dużo problemów, o których nie chce rozmawiać. Wiem tylko ja, bo tylko mi ufa. Wiecznie zabawny i uśmiechnięty Justin jest bardziej mroczny i zagubiony niż komukolwiek mogłoby się wydawać. Mimo wszystko nadal uważam, że jest najlepszym przyjacielem na świecie.

Gdyby nie on już dawno bym upadła.

 Po godzinie błądzenia i chodzenia pomiędzy ludźmi zatrzymuje się w korytarzu, gdzie jest mniej ludzi. To naprawdę nie jest dla mnie dobry dzień na imprezowanie. Już mam zamiar iść szukać Justin'a żeby mu powiedzieć, że sobie idę, ale  w tym samym momencie mój przyjaciel wpada na mnie.

 - Libby - mamrocze gdy mnie zauważa. - Muszę ci koniecznie o czymś powiedzieć. Koniecznie - mówi niewyraźnie.

Odsuwam się od niego i ze zdezorientowaniem skanuję go wzrokiem. Wygląda tak jakby był pijany. Ale nadal coś mi w nim nie pasuje.

 - Libby, bo my ostatnio--

 - Znowu brałeś? - pytam, gdy tylko jego oczy z powiększonymi źrenicami spoglądają w moje.

Zamieram, gdy nagle staje się to dla mnie oczywiste.

  - To teraz nie jest ważne - odpowiada kręcąc głową.

 - Właśnie, że jest Justin! - odpowiadam przekrzykując muzykę.

 - Libby...

Łapię go za nadgarstek i wciągam do pierwszego pomieszczenia jakie jest najbliżej nas. Okazuje się, że to łazienka. Zamykam za sobą drzwi i przekręcam zamek.

 - Co ty robisz? - pyta marszcząc brwi.

Nie zapaliłam światła w łazience i przez to wszystko ledwo go widzę, ale nie mam zamiaru teraz się wracać. Czuję jak złość i rezygnacja przejmuje całe moje ciało.

 - Obiecałeś mi - mówię twardo.

Przez chwilę Justin milczy, a jedyne dźwięki to te pochodzące z imprezy zza drzwi. Nagle wzdycha.

 - To tylko amfa - odpowiada tak jakby to było nic.

Prycham.

 - Tylko amfa? - ironizuję. - Jesteś taki głupi, Justin! Przecież dobrze wiesz, że miałeś z tym problem!

Widzę jak zarys jego postaci macha wkurzony ręką.

 - Przestań ciągle o tym pierdolić - warczy. - Tym razem mam wszystko pod kontrolą!

Rusza w moją stronę i wyciąga dłoń do klamki, ale szybko wyciągam klucz i chowam do kieszeni moich spodni.

 - Oszalałaś? Daj mi wyjść.

Przytakuję głową i odsuwam się od niego. Ostrożnie, uważając żeby w nic nie uderzyć siadam na ziemi w rogu łazienki.

 - Wyjdziemy jak amfa, którą się naćpałeś przestanie działać - odpowiadam spokojnym głosem.

 - Serio? Przecież mogę zabrać ci ten pieprzony klucz do cholery - mówi, a ja przez ciemność widzę jak robi krok w moją stronę.

 - Nie chcę znowu przez to przechodzić, Justin! - wydzieram się na niego.

Pamiętam jak w drugiej klasie liceum był uzależniony. To ja próbowałam wyciągać go z dołka, w który wpieprzył się na własne życzenie. To ja byłam przy nim i robiłam wszystko, aby mu pomóc. Płakałam, krzyczałam na niego i błagałam go o to żeby przestał. Jego uzależnienie doszło do takiego stopnia, że kiedy nie brał chociaż dwa dni nie potrafił się skupić, był blady, a ręce trzęsły mu się tak, że nie mógł utrzymać głupiej szklanki. Justin po amfetaminie zawsze jest narwany i bardziej agresywny. Nigdy nic mi nie zrobił, ale kłótnie były nieuniknioną częścią tego wszystkiego. Dwa lata temu nasza przyjaźń przeszła przez piekło.

Ja przeszłam przez piekło.

I nie chcę przeżywać tego znowu.

Słyszę jak Justin wzdycha i siada gdzieś po drugiej stronie pomieszczenia. Podciągam kolana i obejmuje je rękami. Mój wzrok zdążył już przyzwyczaić się do ciemności. Widzę sylwetkę Justin'a siedzącego przy drzwiach. Czuję jak łzy same cisnął mi się do oczu, a ja nawet nie próbuję ich powstrzymywać. Jestem tak cholernie bezradna, a to bardzo boli. Pociągam nosem i wycieram rękawem swojej bluzy mokre policzki.

 - Libby? - słyszę cichy, niepewny głos Justin'a.

Nie odpowiadam.

Słyszę jak Justin wstaje i powoli, po omacku dociera do miejsca, w którym siedzę. Opada na ziemię obok mnie. Czuję jak kładzie swoją zimną dłoń na mojej, ale ją odpycham.

Odsuwam się od niego jak najdalej jak tylko mogę, ale oczywiście nie jest to zbyt duża odległość, bo trafiam na równoległą ścianę.

Justin nie próbuje zmniejszyć między nami odległości. Wzdycha i opiera głowę o ścianę.

 - Przepraszam... - szepcze.

Jeszcze więcej łez wypływa na moje policzki. Zmuszam się do tego żeby milczeć chociaż tak bardzo chcę go do siebie przytulić.

Nic więcej nie mówi. Zamykam oczy i słuchając stłumionego głosu muzyki i oddechu Justin'a siedzącego obok powoli zasypiam.

 Gdy się budzę jest już widno. Przekręcam głowę w bok i zauważam śpiącego ciemnowłosego opartego o ścianę. Powoli informacje z poprzedniego wieczoru docierają do mnie sprawiając, że boleśne ukucie pojawia się w moim brzuchu. Justin znowu brał chociaż obiecał mi, że tego nie zrobi.

 Wstaję i niechcący uderzam ręką w jakąś butelkę z płynem stojącą na umywalkę. Spada na ziemię robiąc sporo hałasu. Justin otwiera gwałtownie oczy.

 - Libby? Co ty robisz? - pyta zdezorientowany, gdy otwieram drzwi kluczem, który przez cały czas trzymałam w kieszeni.

Słyszę jak wstaje.

 - Porozmawiaj ze mną - mówi.

Kręcę gwałtownie głową.

 - Nie chcę teraz z tobą rozmawiać - odpowiadam wciąż zdenerwowana za jego wczorajsze zachowanie.

Otwieram drzwi łazienki i wychodzę zostawiając go za sobą.
Nie chcę tego robić, ale to chyba jedyny sposób żeby cokolwiek zrozumiał.

Rozdział 5

Justin

 Po ciężkim treningu, razem z Libby, która przez połowę naszych ćwiczeń siedziała na trybunach, jedziemy do mojego domu. Dziewczyna bywa tutaj bardzo często, ale nikomu z domowników to nie przeszkadza. Moi rodzice znają sytuację w domu mojej przyjaciółki i nawet gdyby nie wiedzieli i tak kochaliby ją nad życie. Moja mama jest zauroczona nią od zawsze, a tata za każdym razem, gdy ona jest u nas nie może się jej nachwalić.

Otwieram zrobione z jasnego drewna drzwi od domu i z uśmieszkiem przepuszczam Libby przede mną. Dziewczyna chichocze na mój gest i przechodzi przez próg. Gdy tylko zamykam je za sobą, do moich uszu dociera dźwięk uderzeń małych stópek o ciemną podłogę i chwilę później moja mała siostrzyczka Rose biegnie w naszą stronę.

- Libby! - krzyczy swoim dziecięcym słodkim głosikiem.

Ma trzy latka i mimo, że jeszcze nie zawsze umie utrzymać się na dwóch nogach, za każdym razem w obecności Libby jakoś o tym zapomina. Ubrana w jasno fioletowe body podbiega do mojej przyjaciółki i wyciąga do niej rączki. Blondynka chichocze, gdy Rose lekko się chwieje. Przytrzymuje jej drobne ciało przed upadkiem i bierze ją na ręce. Moja siostra przytrzymuje malutkie dłonie na policzkach Libby i uśmiecha się szeroko.

- Mama mówiła, że przyjdziesz! - mówi podekscydowanym, lekko sepleniącym głosem.

Blondynka chichocze i przytakuje głową.

- Przyszłam do ciebie - odpowiada, a Rose wydaje się cieszyć jeszcze bardziej o ile to w ogóle możliwe.

Nagle z wnętrza kuchni znajdującej się zaraz obok wejścia wyłania się moja mama Pattie. Jej ciemne włosy związane są w kucyk, a na sobie nosi jasno brązowy fartuch. Uśmiecha się i podchodzi do nas.

- No w końcu! - mówi całując mnie w policzek.

Krzywię się lekko.

- Mamo...

Libby śmieje się z mojej reakcji, a ja wystawiam jej język.

Czasami zachowujemy się jak dzieci, ale cóż...

- Cieszę się, że przyszłaś Libby - mówi posyłając jej uśmiech, który od razu odwzajemnia. - Za moment możecie siadać do stołu! - dodaje, po czym szybko wraca do kuchni zapewne po to, aby nic jej się nie przypaliło.

Moja przyjaciółka i siostra wciąż trzymana na jej rękach idą w stronę salonu, a ja podążam za nimi.

- Cześć Jeremy - blondynka wita się z moim ojcem, gdy ten odwraca głowę od telewizora.

- Hej synowa - odpowiada, a ja przewracam oczami.

Libby chichocze na to jak ją nazwał i nic więcej nie mówi. Jest już przyzwyczajona, zresztą chyba jak wszyscy, bo to jego forma przywitania z nią od kilku dobrych lat.

- Co tam? - pyta kierując to pytanie do mnie.

Wzruszam ramionami.

- Niedługo pierwsze eliminacje, więc strasznie nas cisnął - mówię krzywiąc się. - No i ten chuj Toby, próbuje wygryźć mnie z posady kapitana - mamroczę czując nagły przypływ złości, gdy tylko przypomnę sobie tę głupią pizdę Toby'iego.

Futbol amerykański to nie sport dla takich frajerów jak on. Pamiętam jak w tam tym roku na eliminacjach dostał z bara i płakał jak mała dziewczynka kolejne pół dnia.

- To syn tego co ciągle chodzi w garniaku? - pyta ojciec, a gdy przytakuję prycha. - Gdy byłem w twoim wieku on też chciał ze wszystkiego mnie wygryźć. To chyba u nich rodzinne.

Zgadzam się z nim i mimochodem spoglądam na Libby przytulającą moją siostrę. Słucha naszej rozmowy nie wtrącając się. Jej rozpuszczone blond włosy opadają na jej ramiona, a zielone, duże oczy utkwione są gdzieś w przestrzeni. Na pierwszy rzut oka wygląda tak jakby słuchała, ale przyglądając jej się dłużej zauważam, że myślami jest całkowicie gdzieś indziej.

Martwię się o nią.

Próbuje udawać, że wszystko jest okej, ale ja widzę jak sytuacja z jej matką ją przerasta. Widzę to puste spojrzenie, które próbuje ukryć, za każdym razem, gdy ktoś się na nią patrzy. Chciałbym jej pomóc, ale naprawdę nie wiem jak mogę to zrobić. Ona potrzebuje wsparcia swojej matki, a jak na razie nie zapowiada się na to, żeby je dostała.

- Co to chuj? - odzywa się nagle Rose.

Otwieram szeroko oczy ze zdziwienia, a mój tata dławi się kawą, którą sączył spokojnie, oglądając telewizję. Libby uchyla usta nie wiedząc co odpowiedzieć. Rose patrzy się prosto na nią zapewne oczekując jakiegoś wyjaśnienia.

- Wiesz, to... - zacina się. - Chodź, pobawimy się jakimiś lalkami - zmienia szybko temat mając nadzieję, że mała Rose na to pójdzie.

Na szczęście jej się udaje. Moja siostra entuzjastycznie reaguje na propozycje bawienia się lalkami i chwilę później wychodzą razem z Libby z salonu. Dziewczyna ostatni raz odwraca głowę w moją stronę i posyła mi karcący wzrok, na co automatycznie chichoczę.



***



Kolacja mija nam w miłej atmosferze. Świetnie się bawię śmiejąc się z Libby za każdym razem, gdy brudzi się sosem, wciągając do ust długi makaron. Po nagraniu kilku snapów z jedzącą blondynką i gadaniu o szkole i naszym wyjeździe na eliminacje wszyscy kończą jeść. Libby upiera się, że chce pomóc mojej mamie w sprzątaniu, a ja razem z Rose i tatą idę do salonu.

Gdy wybija dwudziesta moi rodzice mówią, że muszą wskoczyć do pracy. Libby po namowach małej Rose postanawia zostać dłużej.
- Czas już szykować się do spania łobuzie - mówię biorąc ją na ręce i łaskocząc przy żebrach.
Moja siostra chichocze na ten gest i kręci przecząco głową.
- Ja nie chcę.
- Musisz, bo mama będzie krzyczeć jak wróci - próbuje ją nastraszyć.
- No i co - wzrusza ramionkami i uśmiecha się do Libby stojącej przy mnie.
- A chcesz kąpiel? - pyta moja przyjaciółka i wyciąga ręce do Rose.
Dziewczynka zadowolona klaszcze w dłonie.
- Chce dużo piany! - krzyczy wyrzucając ręce w powietrze.
Libby przytakuje głową i zabiera Rose z moich rąk.
- Da się załatwić - odpowiada. - My pójdziemy teraz pobawić się zabawkami, a Justin zrobi ci kąpiel!
Mrużę oczy i spoglądam na blondynkę jak na zdrajce. Nie chcę mi się robić jej żadnej kąpieli. Jedyne o czym teraz marze to położenie się i obejrzenie jakiegoś dobrego filmu.
Libby uśmiecha się szeroko i odchodząc posyła mi buziaka.
Przewracam oczami i niechętne udaje się w stronę łazienki.

***

 Po prawie pełnych dwóch godzinach Rose zmęczona, w końcu zasypia na moich ramionach. Po kąpieli uparła się na bajki i na szczęście odleciała w trakcie oglądania ich. Przekręcam głowę, aby powiedzieć o tym Libby, ale dziewczyna leżąca po drugiej stronie kanapy też zasnęła. Uśmiecham się pod nosem,  bo moja przyjaciółka wygląda śmiesznie z ręką podłożoną pod głowę i włosami opadającymi na jej jasnej karnacji twarz.

Nie, w sumie nie wygląda śmiesznie. Wygląda cholernie uroczo.

Wstaję i ostrożnie przenoszę Rose do jej łóżeczka. Gdy wracam znowu do salonu zdezorientowana Libby podnosi się i przeciera dłońmi oczy.

 - Która godzina? - pyta zaspanym głosem i wzdycha.

 - Po dwudziestej trzeciej - odpowiadam opierając się o futrynę w wejściu do pomieszczenia.

 - Cholera, ja jeszcze nawet nie odrobiłam lekcji - krzywi się i wstaje z kanapy.

Obserwuję jak pociera ramiona dłońmi i podchodzi do mnie.

 - Będę już szła - informuje mnie.

 - Możesz zostać.

Dziewczyna automatycznie kręci głową.

 - Nie mogę. Przecież wiesz... - milknie.

 - Ona jest dorosłą kobietą. Nie możesz jej wiecznie pilnować, Libby.

Dziewczyna posyła mi smutne spojrzenie.

 - Ale...

 - Nie ma żadnego ale - przerywam jej.

Słyszę jej ponowne westchnięcie i niepewny wzrok skierowany w moją stronę. Libby przysuwa się do mnie i z ledwie widocznym uśmiechem składa pocałunek na moim policzku. Czuję jej dłoń na swojej szyi.

 - Dziękuję, ale muszę iść - mamrocze cicho.

Przełykam z ciężkością ślinę i mam wrażenie, że mogę znowu oddychać dopiero wtedy kiedy dziewczyna się ode mnie odsuwa.

  - Nie mogę zostawić Rose i nie mogę puścić cię samej. Jest ciemno - zauważam, a ona przewraca oczami.

 Idzie w stronę drzwi, a ja podążam za nią.

Mieszka dosłownie pół kilometra ode mnie. To niewiele, ale i tak nie chcę żeby szła sama w taką noc.

 - Jestem  dużą dziewczynką - odpowiada chichocząc.

Otwiera drzwi i przechodzi przez nie.

 - Libby... - zaczynam, a ona kręci głową.

Idę za nią i wzdycham, gdy zauważam, że jest już w połowie podwórka.

 - Wkurzasz mnie - mówię, gdy nie wiem już co mogę wymyślić, aby ją zatrzymać.

Dziewczyna zaczyna się śmiać i odwraca się twarzą do mnie.

 - Zadzwonię, jak już będę w domu - obiecuje.

niedziela, 29 stycznia 2017

Rozdział 4


Justin

- Nie pokroję tej żaby -  cedzi przez zaciśnięte zęby blondynka i  kręci gwałtownie głową.

Libby ubrana w fartuch i gumowe rękawiczki stoi nad białym, sterylnym stołem, z małym nożykiem w dłoni. Jej mina nie wyraża nic więcej niż obrzydzenie i przerażenie. Jej dolna warga delikatnie drży. Wygląda to przekomicznie.

 Siedzę przy tym samym stoliku z Matt'em i oboje staramy się nie wybuchnąć śmiechem na jej zachowanie. Bardzo dobrze wiemy, jak kończy się nabijanie z Libby. Lepiej nie ryzykować. Tym bardziej, że dziewczyna trzyma ostre narzędzie w dłoni.

 - Libby, to tylko głupia  żaba - odpowiada w końcu Matt. - Daj, skoro nie chcesz, to ja to zrobię - wyciąga dłoń w jej stronę, a ona zaczyna machać ręką, w której trzyma nóż, tak jakby odganiała od siebie muchę.

 - Spierdalaj - mówi unosząc głos. - Ty też jej nie pokroisz.

Chichoczę nie mogąc dłużej się powstrzymywać.

 - Jak jej nie pokroimy, dostaniemy jedynki, a ja nie chcę mieć kolejny rok zagrożenia z tej głupiej biologi! - odkrzykuje, zaczynający się denerwować, chłopak i wyrzuca ręce w powietrze.

 Jak dobrze, że nauczyciel wyszedł z sali. Gdyby usłyszał kłótnię Libby i Matt'a zapewne blondynka znowu miałaby problem.

 Jako odpowiedź moja przyjaciółka wystawia mu środkowy palec. Ciemnowłosy zaczyna coraz bardziej się wkurzać i wychyla się, aby siłą zabrać nóż dziewczynie. Ona wydaje z siebie cichy pisk i przysuwa się do mnie. Chowa się za moje plecy i kładzie dłoń na moim ramieniu.

 - Nie zachowuj się jak wariatka!

 - Nie pokroję czegoś, co wcześniej oddychało!

 - Jak ostatnio wpieprzałaś kurczaki z KFC to jakoś ci to nie przeszkadzało! - wytyka jej i wymachuje na nią dłonią.

 - To nie jest to samo! - odpowiada. - Justin? - mówi patrząc się na mnie z nadzieją w oczach. - Powiedz mu.

Unoszę głowę, aby spojrzeć na stojącą przy mnie Libby. Jej dolna warga ciągle drży, a ona wygląda tak jakby miała się zaraz rozpłakać. Cóż, moja przyjaciółka pod tym względem nigdy nie była zbyt silna. Pamiętam, jak kiedyś niechcący zgniotła ślimaka i płakała nad nim dobre pół godziny. Nawet nie wiecie jak trudno było ją upokoić.

 Wzdycham.

 - Hej, słońce... - zaczynam ostrożnie. - Myślę, że Matt ma rację.

 - HA!

Libby mruży oczy i spogląda się na mnie jak na zdrację.

 - Ale zróbmy tak - proponuję zanim zdąży mnie zwyzywać. - Oddamy Matt'owi nóż... - mówię i ostrożnie wyciągam go z jej dłoni. Nie protestuje. Wiedziałem, że ze mną nie będzie się kłócić -  I odejdziemy gdzieś na bok, żebyś nie musiała patrzeć. Okej?

Podaje narzędzie Matt'owi i znowu skupiam wzrok na Libby, która niepewnie i z ciężkością przytakuje głową. Posyłam chłopakowi ostatnie spojrzenie i uśmiecham się do niego zwycięsko. Odciągam Libby jak najdalej od tego, a dziewczyna przechodząc przez klasę zamyka oczy żeby nie musieć patrzeć na inne stanowiska uczniów, którzy robią to samo.

 Mam tylko nadzieję, że nauczyciel zbyt szybko nie wróci.

 - O nie, Libby - zaczynam ostrożnie, gdy dziewczyna staje przy oknie, tyłem do całej klasy. - Tylko nie płacz - mówię zauważając, że jest bliska łez.

  Znam ją zbyt dobrze, by tego nie zauważyć.  

Do tego nie ma przy głupawych tekstów Carter'a, które mogłyby ją rozśmieszyć, bo chłopak tej lekcji akurat nie ma z nami.

Z jednej strony to tak baszo śmieszne, że przejmuje się tak bardzo jakąś głupią żabą, a z drugiej zadziwiające jak na pozór wredna Libby, potrafi być tak cholernie uczuciowa. Może właśnie dlatego czuję do niej tak wielką sympatię. Jest inna. Twarda, a zarazem tak delikatna.

Idealna.

 - Eeeej - mamroczę posyłając jej uśmiech. Przysuwam się do niej i przytulam ją do swojego ciała. Kładę dłoń na jej głowę i czuję jak oplata dłonie wokół mojego pasa. - Moja mama powiedziała żebyś przyszła dzisiaj na kolację - mówię, aby odwrócić jej uwagę od tego co się dzieje w klasie.

 - Robi to swoje pyszne spaghetti? - pyta smutnym głosem, ale z wyczuwalną nutką nadziei.

Chichoczę i przytakuję głową.

 - Tak - odpowiadam. - Dlatego powiedziała, że koniecznie musisz przyjść.

Wzdycha.

 - Okej, to przyjdę.

*

 Wrzucam do szafki książki, które nie przydadzą mi się w najbliższych dniach, całkowicie nie przejmując się układaniem ich. Wzdycham, gdy patrzę  na plan i widzę, że mam teraz historię i to w dodatku bez Libby i nikogo z naszej paczki. To ostatnia lekcja i jakimś cudem będę musiał to przeżyć.

 Później trening koszykówki i do domu. Z tego co wiem, to cheerleaderki mają zajęcia w tym samym czasie, więc zapewne od razu po szkole zabiorę Libby do siebie.

 Zatrzaskuję szafkę, odwracam się, aby odejść i prawie podskakuje z przerażenia. Amber stoi dosłownie kilka centymetrów ode mnie i gdybym teraz się nie zatrzymał zapewne bym na nią wpadł.

 - Uh... - zaczynam nie wiedząc co mam zrobić.

Kurwa mać. Amber to ostatnia osob na jaką kiedykolwiek miałem ochotę wpaść.

 - Cześć - wita się z uśmiechem.

Nie odwzajemniam go. Zamiast tego rozglądam się po korytarzu szukając pomocy.

Libby, uratuj mnie.

 - Ta, cześć - odpowiadam automatycznym głosem.

Znowu zerkam na Amber, która patrzy się na mnie tak jakby czegoś ode mnie oczekiwała. Jej ciemne, blond włosy związane są w wysoki kucyk. Ma ładne, niebieskie oczy i ogólnie nie jest brzydka. Inaczej zapewne nigdy nie zaprosiłbym jej na randkę, ale zniechęciła mnie do siebie tym pieprzonym pocałunkiem.

No i trochę robię to podświadomie. Jestem tchórzem. Jeżeli dziewczyna zaczyna mi się podobać, z reguły uciekam od odpowiedzialności i strachem przed trzecią randką. Dlatego zawsze szybko to kończę.

 - Zapomnieliśmy wczoraj żeby umówić się na drugą randkę - mówi z zalotnym uśmiechem i kładzie dłoń na moją klatkę piersiową.

Teraz z tego wybrnij, frajerze.

Jak na zawołanie zauważam kątem oka moją przyjaciółkę, ubraną już w niebiesko biały, jednoczęściowy, cholernie krótki,  strój cheerleaderki. Przechodzi obok mnie, a jej długie, blond włosy bujają się na wszystkie strony. Chyba nawet mnie nie zauważa, a ja czuję się tak jakby jedyny ratunek jaki mi pozostał nagle uciekał.

 - No... Ja, ten - jąkam się zastanawiając co mam teraz zrobić. Nagle wpadam na pomysł. - Ciastko - mówię głośno i wyraźnie, mając nadzieję, że Libby usłyszy moje słowa na opustoszałym korytarzu.

Dziewczyna automatycznie odwraca się na pięcie i gdy tylko zauważa Amber przy moim boku, posyła mi porozumiewawcze spojrzenie i rusza w naszym kierunku. Chwilę później jak zabiera dłoń Amber z mojej klatki piersiowej i obejmuje mnie ramieniem.

 - Co ty myślisz, że robisz z moim facetem? - unosi brwi, a jej głos brzmi tak groźnie, że gdybym jej nie znał sam bym się przestraszył.

Dla lepszego efektu też ją obejmuję i staram się nie uśmiechać na jej dobrą grę aktorską. Sprawia wrażenie osoby naprawdę zazdrosnej i  prawie sam daję się nabrać. Amber patrzy przerażona raz na Libby, a raz na mnie, a powiedzenie, że jest zdezorientowana, to zbyt mało żeby opisać jej minę.

 - Ja tylko... Ja nie... Ja... Bo on... Jesteście razem? - wykrztusza z siebie po kilku nieudanych próbach.

 - Masz z tym problem?

 - Nie, nie - odpowiada szybko. - Wczoraj Justin zabrał mnie na randkę i pomyślałam--

 - To źle myślałaś - przerywa jej i zaraz później wzdycha. - Mój misiaczek czasami niestety potrzebuje odskoczni - tłumaczy mnie, a ja już duszę się wewnętrznie. - Zrobiliśmy sobie kilku dniową przerwę. To wszystko.

Z moich ust wydobywa się śmiech, ale jak najszybciej staram się przekształcić go w kaszel.

Amber patrzy ostrożnie na mnie i na Libby. Uśmiecha się nerwowo i zakłada włosy za ucho.

 - Ja muszę... już iść - mamrocze niewyraźnie i opuszczając głowę szybko się od nas oddala.

Libby odsuwa swoje ramię i wypuszcza głośno powietrze z ust. Widzę jak odprowadza ją wzrokiem.

 - Ugh, szkoda mi jej - wyznaje.

Wzruszam ramionami.

 - Tylko mi pomogłaś, Libby.

 - Wiem, ale sprawiłam jej tym przykrość. Lubię śmiać się z ludzi, ale jej mina była... smutna - mówi. - A skoro już o tym mowa - mówi patrząc się na mnie karcąco. - Jako twoja najlepsza przyjaciółka mówię ci żebyś trafniej dobierał te wszystkie biedne dziewczyny. Później robią się takie niemiłe sytuacje jak te. Nie zachowuj się jak dupek.

 - Jestem  dupkiem, blondyneczko - odpowiadam uśmiechając się złośliwie.

Libby krzyżuje ręce na piersiach i patrzy się na mnie spod uniesionych brwi, jak na jakiegoś idiotę.

 - Nie jesteś dupkiem - mówi twardo. - Jesteś głupi, owszem, ale tylko tyle - odpowiada wzruszając ramionami.

 - Głupi? - powtarzam robiąc krok w jej stronę.

Blondynka chichocze i zaczyna się oddalać.

 - Głupi - powtarza, a gdy zauważa, że idę w jej stronę od razu zaczyna uciekać.

Niestety tym razem jej refleks jest opóźniony i nawet nie zdąża zbyt daleko się ruszyć. Obejmuję ją dłońmi w pasie i przerzucam sobie przez ramię.

 - Justin! - krzyczy śmiejąc się. - Przez ciebie widać mi cały tyłek!

Ze śmiechem łapię za rąbek jej sukienki i przesuwam go trochę niżej. Żeby przykrywał jej pupę muszę go trzymać, ale to najwyraźniej nie podoba się Libby, bo czuję jak jej małe piąstki uderzają w moje plecy.

 - Zostaw - powtarza wierzgając się. - Bo uszczypnę cię w tyłek - grozi mi i aby udowodnić wiarygodność swoich słów kładzie tam dłoń.

 Parskam śmiechem.

 - Mocne słowa jak na kogoś, komu mogę jednym ruchem zdjąć gacie - mówię, a Libby od razu zaczyna krzyczeć i jeszcze bardziej się wierzgać.

 - Przepraszam! Nie jesteś wcale głupi!

Chichoczę i po tym jak okręcam się kilka razy wokół własnej osi z dziewczyną na moich ramionach, w końcu odstawiam ją na ziemię. Przytrzymuje się mnie, aby nie upaść.

 - Nienawidzę cię - sapie wkurzona.

Cmokam do niej w powietrzu i uśmiecham się szeroko.

 - Oboje wiemy, że tak nie jest, kocie - mamroczę, a ona tylko przewraca oczami.

Nagle dzwoni dzwonek, a Libby krzywi się lekko.

 - Hiszpański - wzdycha.

 - Historia - robię taką samą minę jak ona. - Jak skończysz trening, to przyjdź na boisko. Później pojedziemy do mnie.

 - Dobrze, kocie - odpowiada chichocząc i naśladując to jak mam w zwyczaju ją nazywać.

Po wkurzonej Libby nie ma już śladu. I właśnie o to mi chodziło. Ona jest nieobliczalna. Odwraca się na pięcie i ma zamiar odejść, ale chwilę później jej twarz się rozjaśnia i tak jakby nagle sobie o czymś przypomniała cofa się.

 - O! Justin jeszcze jedno. Nie uwierzysz! - krzyczy podekscytowana, a jak posyłam jej pytający wzrok mówi dalej. - Przełamałam się i podeszłam do Charlie'ego! - uśmiecha się szeroko.

Czuję jak mój dobry humor nagle zostaje dziwnie zaburzony.

 - Oh... - wydaje z siebie dźwięk niewiedząc co miałbym jej na to odpowiedzieć.

Nie lubię tego kujona.

 - Zaprosił mnie do kina i to chyba randka i... cholerka, wiem, że go nie lubisz, ale mógłbyś chociaż udawać, że się cieszysz - mówi nagle i unosi brwi.

Automatycznie wraca mój szeroki uśmiech, który muszę w jakimś stopniu wymuszać.

 - Ten kujon musi się postarać żeby dostał moje błogosławieństwo - żartuję, a Libby przewraca oczami i chichocze.

 - Jakże by inaczej - mówi i tym razem naprawdę zaczyna odchodzić. - Do później! - uśmiecha się przez ramie, a ja macham jej na pożegnanie.

Obserwuję ją aż do momentu, w którym nie znika mi całkowicie z oczu. Uderzam butem o płytkę, która z jakiegoś powodu jest pęknięta przez prawie cały środek i przez kilka kolejnych sekund patrzę się na nią tak jakby była najciekawszą rzeczą na świecie. Frustracja przejmuje całe moje ciało. Przestaję zajmować się jakąś głupią płytką i spoglądam tępo w ścianę na przeciwko. Opieram się plecami o niebieskie, prawie że granatowe szafki, a ciche, przeciągle westchnięcie wydobywa się z moich ust.

***
Czyżby Justin źle znosił sympatię Libby?

Od jutra znowu zaczynam szkołę i o mój Boże jak mi się nie chcę. Postanowiłam się zebrać i napisać dla was ten rozdział (może dzięki niemu chociaż trochę poprawiłam humor osobom, które jutro też muszą wrócić do piekła)

MAM PYTANIE. BARDZO WAŻNE.

Wolicie rozdziały częstsze i krótsze czy dłuższe i na przykład pojawiające się co tydzień?

Niestety przez szkołę nie będę miała teraz zbyt dużo czasu i szukam jakiegoś rozwiązania, eh. Koniecznie napiszcie mi co wolicie, proszę!

piątek, 27 stycznia 2017

Rozdział 3

Libby

Wchodzę do szkoły razem z Carter'em. Oboje jesteśmy już spóźnieni na naszą pierwszą lekcje, którą mamy razem. O ile się nie mylę według nowego planu, jest to matematyka.

Tak więc, jesteśmy w dupie.

Idę szybkim krokiem, a blondyn trzymający książki w dłoniach ledwo za mną nadąża. To już chyba nasza tradycja. Ani ja, ani Carter nigdy nie byliśmy i zapewne nie będziemy zbyt punktualni. To nie jest tak, że to pierwszy raz kiedy biegniemy do klasy dziesięć minut po dzwonku. Mi zawsze zbyt długo zajmuje malowanie się i wybieranie ciuchów, a Carter... w sumie to nie wiem co robi Carter kiedy się spóźnia. Koniec końcem praktycznie codziennie rano spotykamy się na opustoszałym korytarzu i biegniemy razem do klasy.

 Jako pierwsza docieram pod drzwi. Nastawiam ucho, aby przeanalizować sytuację jaka dzieje się w klasie. Słyszę zimny, a zarazem tak bardzo piskliwy głos pani Pomfrey.

Czyli nie mamy co liczyć na cud i jej spóźnienie na lekcje.

 Nie mam nic do pani Pomfrey. To nauczycielka, która potrafi być momentami naprawdę w porządku, ale jak to zazwyczaj bywa w takich momentach, nauczyciele tacy jak Pomfrey mają dwie twarze. Otóż w jednej chwili ta kobieta może być przykładem najwyższego dobra, a w drugiej potrafi wydrzeć się na ciebie tylko dlatego, że ziewnęłaś na jej lekcji.

 - Ty pierw--

 - Ty pierwsza - przerywa mi zdyszany i opiera się o ścianę obok.

Zaciskam dłonie w pięści i unoszę jedną tak jakbym chciała, go uderzyć.

 - Ugh, ty szmato - warczę na chłopaka, który uśmiecha się rozbawiony.

Z reguły osoba wchodząca pierwsza dostaje mocniejszy owal. Czuję jak skręca mnie w żołądku. Matko Boska uratuj mnie.

Biorę głęboki wdech i ostrożnie naciskam klamkę od drzwi. Słyszę jak zamek wydaje cichy dźwięk i chwilę później odskakuje. Przyciągam do siebie szarego koloru drzwi i tym samym sposobem przyciągam uwagę wszystkich siedzących w klasie. Pani Pomfery pisząca na tablicy jakieś równanie odwraca się i spogląda na moją osobę spod uniesionych brwi. Kilka kosmyków włosów wyleciało z perfekcyjnie zrobionego koka matematyczki i opadło na jej bladą twarz.

 Zapomniałam zapukać. Kurwa mać.

 - Panno Martin? - pyta i wychyla głowę, aby zobaczyć Carter'a, który wchodzi do klasy ledwo utrzymując w rękach wszystkie książki. - I panie Franco?

Chłopak spogląda na nią zdezorientowany tak jakby nie wiedział czemu w ogóle wymieniła jego nazwisko.

W myślach uderzam się z otwartej dłoni w twarz.

 - Przepraszamy za spóźnienie pani--

 - Mięliście na drugim roku lekcje savoir vivre, prawda? - zadaje pytanie, a ja marszczę brwi.

 - Tak, ale--

 - Więc zapewne uczyli was, że kiedy spóźniamy się do klasy, to co robimy, panie Franco? - patrzy na niego wyczekująco i jak na zawołanie chłopakowi wypadają wszystkie książki z rąk.

 Nie wierze w niego...

- Kurwa mać - przeklina pod nosem i nachyla się, aby je pozbierać.

Niestety jego przeklinanie pod nosem wychodzi głośniej niż się spodziewał. Klasa zaczyna chichotać, a pani Pomfery wygląda tak jakby miała zaraz wybuchnąć.

 - Słucham? - pyta niedowierzając. - Tego właśnie nauczyłeś się na lekcji savoir vivre?

Carter unosi głowę i spogląda na nią z widocznie nieogarniającym wyrazem twarzy.

 - Co? - mamrocze, a klasa znowu chichocze.

Carter ty idioto.

Pani Pomfery prostuje plecy i krzyżuje dłonie na piersiach.

 - Piętnaście dodatkowych zadań do dzisiejszej pracy domowej - mówi. - Oboje - dodaje wskazując na mnie.

Zaciskam szczękę czując gorycz niesprawiedliwości. Ledwo powstrzymuję się przed przewróceniem oczami. Dlaczego mam płacić za głupotę Carter'a?

 - Zajmijcie swoje miejsca - po tych słowach wewnętrznie wzdycham z ulgą.

Idę na koniec klasy, a w ostatniej ławce po prawej stronie zauważam Justin'a, do którego od razu się dosiadam. Uśmiecha się, a jego twarz wyraża nic więcej jak rozbawienie.

 - Nic. Nie. Mów - cedzę przez zaciśnięte zęby i wyjmuje potrzebne na tą lekcje książki.

Uśmiech ciemnowłosego się powiększa i jako odpowiedź słyszę jego chichot.

 - Powiedziałam, nic nie mów - zwracam mu uwagę, a ten jeszcze bardziej chichocze.

 - Przecież nic nie powiedziałem - broni się, a ja w tym samym momencie wystawiam palec wskazujący w jego stronę tak jakbym go ostrzegała.

 Justin rozbawiony przewraca oczami i kręci głową. Już więcej się nie odzywa. Pani Pomfery wraca do tłumaczenia, a ja mimo, że niewiele rozumiem przepisuje wszystkie przykłady do zeszytu, chociaż wyglądają one dla mnie jak jakieś chińskie znaki.

 Oczywiście, mój przyjaciel jak zwykle nie robi nic na tym przedmiocie. Na początku siedzi, opierając głowę o dłonie i patrząc się w przestrzeń. Na szczęście siedzimy w takim miejscu, że pani Pomfrey musiałaby stanąć po  prawej stronie, aby zobaczyć co dzieje się w naszej ławce. Później zmienia pozycję i kładzie głowę na moje ramię. Zaczyna bawić się kosmykiem moich jasnych włosów i owija go sobie kilka razy wokół palca. Czuję jego ciepły oddech na swojej skórze i mimowolnie przypomina mi się moment w klubie tydzień temu.

Przełykam ciężko ślinę. Zamykam na moment oczy próbując wyzbyć się z głowy tego wspomnienia.

 Kolejnego dnia po imprezie byłam tak przerażona kiedy Justin przyjechał do mnie do domu. Ale gdy tylko otworzyłam mu drzwi zachowywał się tak jak zawsze. Żartował sobie i nawet nabijal się z mojej koszulki z nadrukiem scooby doo. Więc wywnioskowałam, że wszystko jest w porządku. Nic nie pamięta. Nic nie wie.



*

Po szkole Zoe wyciąga mnie na zakupy, mówiąc, że muszę jej doradzić w kwestii pewnej bluzki. Na początku niechętnie podchodzę do tego pomysłu, ale daję się namówić.

 Moje relacje z ciemnoskórą są zdecydowanie dziwne i nieokreślone. Spędzamy razem czas, ale jedyne co nas łączy to drużyna i czysta złośliwość do ludzi. Owszem, często rozmawiamy. Ale nasze konwersacje ograniczają się przede wszystkim do facetów i ciuchów.

 Zoe jest czasami zdzirowata i zbyt wredna, nawet jak na mnie.

I nie mówię tego żeby jej ubliżyć. Ona sama opisuje się w ten sposób i otwarcie o tym mówi. Lubi sypiać z przystojnymi chłopcami i oczywiście mówię tutaj o seksie bez zobowiązań. Ciemnowłosej nie zależy na tym żeby znaleźć sobie kogoś komu będzie na niej zależeć. Myślę, że już dawno przestała patrzeć na chłopaków, z którymi się umawia jak na coś więcej niż tylko jednorazową przygodę.

 Może właśnie dlatego moja dzisiejsza pierwsza w życiu, poważna rozmowa z nią, tak bardzo mnie zaskoczyła.

 - Libby... - zaczyna, a ja spoglądam na nią przerywając przeglądanie ciuchów wiszących na wieszakach.

Dziewczyna trzyma w dłoniach dwie bluzki, z których miałam pomóc wybrać jej jedną. Patrzy się w lustro i opuszcza je niżej.

Spodziewam się tego, że zacznie mówić znowu o jakiś ciuchach albo chłopcach, ale ona tego nie robi.

 - Pamiętasz coś z tej imprezy, na której byliśmy tydzień temu? - pyta, a ja marszczę brwi w zdezorientowaniu.

Jej pytanie jest dziwne.

Odchodzę od ciuchów i staję przy Zoe. Jej odbicie w lustrze od razu spogląda na moją osobę.

 - Coś tam pamiętam... - zaczynam ostrożnie.

 - Nie wypiłam wtedy dużo - mówi nagle. - I widziałam coś... to znaczy kogoś całującego się z Justin'em. Przez cały ten czas nie dawało mi to spokoju. - O nie. O nie. O nie. - Wiedziałam, że ją znam, bo wyglądała bardzo podobnie do kogoś... To byłaś ty, tak? - pyta unosząc brwi.

No zajebiście.

Dlaczego akurat Zoe musiała to widzieć? Nie mógł to być Carter? Albo ktokolwiek?

Ta dziewczyna to maszyna kochająca zbierać plotki i powtarzać je później dalej.

 - Nikomu ani słowa, Zoe - odpowiadam szybko.

Dziewczyna uśmiecha się z rozbawieniem.

 - Przelizać się po pijaku ze swoim najlepszym przyjacielem. To musi ssać, huh? - pyta, a ja przewracam oczami.

 - Poważnie, Zoe - odpowiadam coraz bardziej wkurzona. - Masz nikomu nie mówić. A tym bardziej, masz nie mówić Justin'owi.

 - On nie wie? - unosi w zaskoczeniu brwi.

Kręcę głową i spoglądam na nią spode łba.

 - Nie i się nie dowie - odwarkuje.

Dziewczyna wzdycha i macha nonszalancko dłonią.

 - No i co się denerwujesz? - pyta uśmiechając się do mnie. - Nie martw się. Twój sekret jest ze mną bezpieczny.

Ta, już to widzę.

 - Czarna czy szara? - zmienia temat znowu przykładając dwie bluzki do swojego ciała.

*

Wchodzę do domu i od razu zauważam, że wszędzie jest ciemno. Jedyne światło to to od poświaty telewizora włączonego w salonie. Opieram dłoń o białą ścianę i zdejmuję buty. Z torbą na ramieniu wchodzę do pomieszczenia, w którym gra tv.

 Salon jest duży i przestronny. Także pomalowany na biało jak praktycznie cały dom w środku. Kominek jest brązowy, a nad nim wisi telewizor. W rogu stoi czarny fortepian, na którym kiedyś grał tata. Nikt oprócz niego nie potrafi grać, więc stoi niedotykany przez ostatnie trzy lata. Na ścianie przy wejściu wiszą nasze wspólne zdjęcia. Staram się na nie nie patrzeć, bo przypominają mi o tym, że kiedyś miałam normalną namiastkę rodziny. Teraz nie mam nic.

Nawet matki, która po śmierci ojca załamała się i odtrąciła od siebie wszystkich.

 Dzień, w którym dowiedziałam się o śmierci taty pamiętam jak przez mgłę. Pamiętam jedynie, że siedziałam z Justin'em w kuchni, a moja mama jak zwykle przesiadywała w swoim biurze i rysowała plany budynków. Z zawodu jest architektem, a ja przez jej wieczną nieobecność nie miałam z nią zbyt dobrego kontaktu.

  Dwie osoby, które jako jedyne mnie rozumiały i wspierały był Justin i mój tata. Jego też często nie było w domu, ale to wszystko przez wyjazdy, które niezależały od niego. Służył w wojsku. Akurat wtedy był w Afganistanie i za dwa tygodnie, po roku nieobecności znowu miał wrócić do domu. Na stałe, bo tak mi obiecał.

I właśnie tego feralnego dnia przyszli do nas dwaj  mężczyźni ubrani w mundury. Nie zrozumiałam nic z tego co mówili oprócz ,,odszedł z honorem".

Zdezorientowanie, tępy ból w klatce piersiowej, złość... Byłam załamana i nie mogłam zrozumieć dlaczego umarł.  Moja matka odtrąciła mnie w momencie, w którym najbardziej na świecie potrzebowałam jej wsparcia. Cały ten ból ukryłam gdzieś głęboko w sobie, bo nie potrafiłam opisać słowami co czuję. Przestałam się zastanawiać dlaczego, przestałam o tym myśleć. Zaczęłam udawać, że wszystko jest w porządku. Życie toczy się dalej. W pewnym momencie znienawidziłam swoją matkę tak bardzo, że czasami nie mogę na nią patrzeć, bo wtedy nasuwa mi się tylko jedno pytanie: Dlaczego nie ona?

Wiem, że to okropne i wiem, że nie powinnam, ale są chwile, w których myślę o tym jak bardzo bym chciała żeby to ona umarła, a nie on.

 Pierwsze na co zwracam uwagę wchodząc w głąb salonu to matka leżąca na czarnej kanapie przed telewizorem. Czuję jak ogarnia mnie złość. To jest to co widzę dzień w dzień, gdy przychodzę ze szkoły. Nigdy nie pyta co u mnie, ani jak minął mi dzień. Nie interesuje się moim życiem. Nawet nie wiem kiedy ostatnio rozmawiałyśmy. Może miesiąc temu? Rano, zanim wstanę wychodzi do pracy, a gdy z niej wraca robi właśnie to. Leży bezczynnie przed telewizorem. Zazwyczaj w takim momentach kiedy we dwie jesteśmy w domu, staramy nie wchodzić sobie w drogę.

 Wzdycham, gdy podchodzę do niej i widzę, że zasnęła. Już chcę odejść, gdy nagle zauważam pudełeczko z lekami na depresję i pustą butelkę wina znajdującą się na szklanym stoliku.

 - Poważnie? - odzywam się chociaż wiem, że i tak mnie nie usłyszy. Może się obudzi, ale nie dbam o to. - Teraz jeszcze zaczniesz chlać?

Jasnowłosa kobieta wzdycha cicho i przekręca się na drugi bok ciągle trwając w śnie.

Zajebiście.

Zaciskam szczękę i postanawiam oddalić się do swojego pokoju. Nienawidzę jej tak bardzo.

 Idę na górę i wchodząc do pomieszczenia zatrzaskuję za sobą z całej siły drzwi. Przecieram dłońmi oczy i wzdycham czując jak zły zdenerwowania cisnął mi się do oczu. Prawie nigdy nie płaczę ze smutku, ale ze złości zdarza mi się bardzo często. Odrzucam plecak w kąt pokoju, o beżowych ścianach i rzucam się na swoje duże, białe łóżko. Wciskam głowę w poduszkę i następną rzeczą jaką słyszę jest mój stłumiony przez materiał krzyk.

Nie wytrzymam dłużej z tą kobietą pod jednym dachem.

Po tym jak wydarłam się w poduszkę jak ostatnia wariatka czuję jakiś rodzaj ulgi. Mimo wszystko, ten niemiły ból brzucha został. Wspinam się wyżej na materac i opadam na kołdrę prawie przy samej górnej ramie łóżka. Przyciągam jedną z szarych poduszek i przytulam ją do swojego ciała.

 Od razu po tym wyciągam telefon i otwieram wiadomości pisane z Justin'em. Wystukuję na klawiaturze słowo ,,Ciastko" i wysyłam do niego. Odrzucam telefon gdzieś na drugi koniec łóżka.

 Ciastko może i brzmi śmiesznie, ale jest to nasze tajne słowo klucz niemalże od początku naszej przyjaźni. I to wszystko dlatego, że dzień po tym jak obronił mnie przed chłopcem, który mi dokuczał przyszedł do przedszkola i w trakcie obiadu wyciągną ze swojej torby dwa ładnie zapakowane ciasteczka z czekoladą. Pamiętam jak siedziałam smutna, bo ten chłopczyk nastawiał wszystkie dzieci przeciwko mnie. Siedziałam sama na jednym z krzesełek i właśnie wtedy podszedł do mnie Justin i z tym swoim szerokim, zaraźliwym uśmiechem, który został mu do dzisiaj wyciągnął w moim kierunku swoją drobną dłoń z ciasteczkiem w ręku. Od tamtej chwili byliśmy najlepszymi przyjaciółmi. Słowo ,,Ciastko", które dla innych jest niczym nadzwyczajnym, dla nas stało się czymś o wiele więcej. Jeżeli jedno z nas pisze do drugiego wiadomości właśnie o tej treści, oznacza to coś na wzór ,,Potrzebuję cię teraz".

 I właśnie takim sposobem, dosłownie dziesięć minut późnej Justin wchodzi do mojego pokoju. Nigdy nie puka, ani nie dzwoni do drzwi.

 - Czekoladowe czy truskawkowe? - pyta na wstępie i unosi odrobinę dwa opakowania lodów, które trzyma w dłoniach.

Podnoszę się na łokciach i wzdycham cicho. Uśmiechnęłabym się, gdybym miała pewność, że zaraz się nie rozpłaczę.

 - Truskawkowe - odpowiadam, a Justin od razu podaje mi pudełko z lodami i  łyżeczkę do tego.

Mój przyjaciel jest najcudowniejszym człowiekiem na świecie.

Podchodzi do mojego łóżka. Zdejmuje z siebie czarną bluzę przez głowę i odrzuca ją gdzieś na bok. W samym, białym T-shirt'cie kładzie się po drugiej stronie łóżka. Otwieram swoją paczkę lodów, a chłopak robi to samo. Przekręcam się w poprzek materaca i kładę głowę na nogi Justin'a. Wkładam do ust łyżkę pełną truskawkowych lodów i delektuję się ich smakiem.

 - Znowu ona? - pyta bardzo dobrze znając moją sytuację z matką.

Przytakuję głową.

 - Pomieszała leki na depresję z alkoholem i oczywiście musiała wypić wszystko - mówię mu. - Oprócz tego, że jest niestabilnie emocjonalną kretynką, to jeszcze teraz będzie pijaczką? - zadaję pytanie retoryczne i prycham pod nosem.

Justin wzdycha. Czuję jak przeciąga dłonią po moich włosach i potwarza ten gest kilka razy.

 - Powinnaś w końcu z nią porozmawiać - odpowiada patrząc się na mnie.

Przekręcam głowę i łapię z nim kontakt wzrokowy.

 - Nie będę pierwsza się do nie odzywać - odpowiadam zdenerwowanym głosem. - To ona spieprzyła. Ona powinna to naprawić.

 - Spokojnie, blondyneczko - mruczy i uśmiecha się do mnie. - Może ona potrzebuje więcej czasu. Może...

 - Możemy zmienić temat?

Justin przytakuje głową ciągle bawiąc się moimi włosami. Ostatnio zauważyłam, że robi to bardzo często.

  - Dzisiaj miałem pierwszą randkę z Amber - mówi.

  - To ta ciemna blondynka z koła teatralnego?  - upewniam się, a on przytakuje. - I jak poszło?

Justin uśmiecha się szeroko i chichocze pod nosem.

 - Na początku było całkiem w porządku. Zabrałem ją do tej fajnej knajpy, o której ci mówiłem, że znalazłem ją ostatnio z Carter'em i Matt'em - opowiada. - Dobrze nam się rozmawiało, nawet śmiała się z moich żartów.

Prycham śmiechem.

 - Czyli coś z nią nie tak - dokuczam mu z szerokim uśmiechem.

Justin unosi brwi i oblizuje usta rozbawiony.

 - Hej! Moje żarty są dobre - mówi, a ja śmieje się jeszcze bardziej. Pstryka palcem w mój nos i zaczyna mówić dalej.  - Na czym to ja... A już wiem. Pod koniec zaproponowałem jej, że odwiozę ją do domu. Miałem jakieś dziwne wrażenie, że sugeruje mi seks. Serio, robiła jakieś aluzje, a ja mimo, że miałem tak cholerną ochotę żeby ją pieprzyć, nie zrobiłem tego. To nie była druga randka - mówi wyglądając na dumnego z siebie, a ja tylko żartobliwie przewracam oczami. - Więc odwiozłem ją grzecznie pod dom i pocałowałem w swoim samochodzie zanim wyszła - nagle się skrzywił. - I właśnie jakoś tutaj wszystko się zepsuło.

 - Co? Czemu?

Justin wydyma usta.

  - Amber strasznie się ślini - mówi patrząc się na mnie.

Wybucham śmiechem.

 - Poważnie, Libby - odpowiada i sam zaczyna chichotać, gdy widzi jakiego napadu dostałam. - Myślałem, że utonę.

Przykładam ręce do brzucha czując, że brakuje mi już tchu. W kącikach oczu pojawiły się łzy. Ja dosłownie płaczę ze śmiechu. Hormony szczęścia dosłownie buzują w całym moim ciele.

- O mój Boże - mamroczę niewyraźnie pomiędzy napadami.

Wyciągam dłoń i uderzam nią lekko, w klatkę piersiową Justin'a.

 - Tylko się nie uduś - mówi widząc, że robię się czerwona z braku tlenu. Zaczyna się śmiać - Libby, oddychaj.

Biorę głęboki wdech i zaciskam usta, aby się uspokoić. Justin cały czas patrzy na mnie z uniesionymi brwiami i rozbawionymi iskierkami w oczach.

 - Czyli nici z drugiej randki? - pytam ciągle chichocząc.

Chłopak gwałtownie kręci głową.

 - Mowy nie ma, że pójdę z nią na drugą randkę - odpowiada wyglądając na przestraszonego samą perspektywą ponownego spotkania się z Amber.

 Prycham i poklepuję go po policzku.

 - No już, spokojnie - mówię uśmiechając się. - Jak będzie zaczepiać cię w szkolę, to cię obronię - obiecuję.

 - Od razu czuję się bezpieczniej - ironizuje.

Wzdycham, gdy zauważam, że paczka z truskawkowymi lodami jest już pusta. Patrzę na Justin'a, który akurat w tym momencie wkłada do ust pełną łyżkę. Gdy zauważa mój wzrok spogląda na mnie i mruży oczy. Wyciągam do przodu dolną wargę i staram się jak mogę żeby moje spojrzenie było jak najbardziej urocze.

 - Co? - pyta niewyraźnym głosem mając pełne usta.

 - Oddasz mi te czekoladowe lody?

- Nie.

Przełyka je i odsuwa ode mnie całe opakowanie.

 - Justiiin... - mówię przeciągle jego imię i potrząsam jego ramieniem.

- Nie - powtarza.

 - No weź.

Kręci głową.

 - Proszę? - robię smutną minkę mając nadzieje, że przez to zmięknie.

Justin ciągle, wytrzymuje moje spojrzenie. Wie, że jak odwróci wzrok, to będzie oznaczało, że przegra. No dalej. On nigdy nie był dobry w tego typu zabawach. Aż tutaj wyczuwam jak powoli zaczyna się łamać. Widzę jak drga mu lewa powieka.

Nagle wzdycha i robi niezadowoloną minę. Podaje mi do połowy pełne pudełko czekoladowych lodów, a moją smutną, pokazową minkę od razu zastępuje uśmiech.

Wiedziałam, że pęknie.



***

Witam! Przybywam z nowym rozdziałem i tym razem udało mi się to zrobić troszkę przed dwunastą hah

Co myślicie o głównych bohaterach i ich relacji?

Nie wiem kiedy dodam kolejny rozdział, bo jeżeli nie pojawi się do niedzieli, to zapewne będziecie musieli poczekać kilka dni.

Od poniedziałku wracam do szkoły, eh...

Czy dzisiaj jest piątek? Bo jeżeli jest, to życzę mi miłego weekendu! x

czwartek, 26 stycznia 2017

Rozdział 2

*teraz*

Justin



Zatrzymuję samochód na szkolnym parkingu. Jest już prawie pełny, dlatego znalezienie miejsca w cieniu chroniącym mojego ukochanego nissana gtr przed słońcem, jest dosyć trudne. Po kilku minutach jeżdżenia pomiędzy innymi samochodami zauważam jedno, wolne miejsce przy drzewach.

Idealnie.

Jadę w tam tą stronę i nagle zauważam czarny, terenowy samochód jadący z naprzeciwka. Uśmiecham się pod nosem, bo bardzo dobrze znam ten model i wiem kto nim jeżdźi. Przyśpieszam i szybko wjeżdżam na wolne miejsce śmiejąc się pod nosem. Wychodzę z samochodu. Gdy zauważam Carter'a, który klnie pod nosem przez to, że zająłem mu miejsce, mój uśmiech poszczerza się jeszcze bardziej.  Matt siedzi na miejscu pasażera, a jego mina wskazuje na to, że nabija się z blondyna.

 - Ty chuju! - krzyczy Carter otwierając okno.

Wzruszam ramionami i wystawiam mu środkowy palec.

 - Widzimy się na boisku, kochanie! - krzyczę do niego, a to jak pieszczotliwie go nazwałem jeszcze bardziej wyprowadza go z równowagi.

Odwracam się i idę w kierunku miejsca, w którym umówiłem się z Libby.

 Dzisiaj rozpoczęcie roku szkolnego i jak zwykle odbywa się ono na boisku. To chyba najdłuższe i najnudniejsze przyjęcie organizowane przez szkołe. Nie rozumiem po cholerę to komu. Wchodzę do budynku zbudowanego z czerwonej cegły i rozglądam się po korytarzu. Libby powiedziała, że będzie czekać przy wejściu do stołówki. Skręcam w jeden z szerokich, pomalowanych na jasny kolor, korytarzy. Mój wzrok od razu pada na Zoe i moją przyjaciółkę stojącą w miejscu, w którym się umówiliśmy.

 Zanim zdążę do nich podejść zauważam, jak Zoe szturcha Libby i chwilę później patrzą na siebie porozumiewawczo. Libby spogląda na jakiegoś chłopaka z pierwszej klasy i uśmiecha się do niego złośliwie.

 - Coś ci upadło - zwraca się do niego.

 Chłopak wygląda na zdezorientowanego i przestraszonego tym, że Libby, w ogóle się do niego odezwała. Rozgląda się tak jakby upewniał się czy na pewno mówi do niego. Poprawia okulary, które zsunęły mu się z nosa i otwiera usta, aby odpowiedzieć, ale w tym samym czasie Zoe jednym zwinnym uderzeniem wytrąca mu wszystkie notatki jakie trzymał w dłoniach.

 - Ups - mamrocze udając skruchę.

 Libby zaczyna chichotać, a Zoe jej wtóruje. Chłopak nachyla się żeby pozbierać porozrzucane po całym korytarzu kartki, a dziewczyny już nawet nie zwracają na niego uwagi.

 Libby jest... cóż. Ta dziewczyna to zewnętrznie typowy przykład wrednej dziewczyny z tych wszystkich amerykańskich filmów o liceum. Kapitan drużyny cheerleader'ek. Wredna, złośliwa i zadziorna. Lubi dręczyć pierwszaków i nawet tego nie ukrywa. Jest popularna w szkole, bo jest piękna i bardzo niemiła dla ludzi. Większość z nich się jej najzwyczajniej w świecie boi, bo mściwa Libby, to naprawdę groźna Libby. Nie jest lubiana przez bardzo dużą część społeczności tej szkoły, ale jej wydaje się to pasować.

 Jednak to wszystko jest tylko powierzchowne. W jej zachowaniu i sposobie bycia istnieje drugie dno, które jest bardziej zaskakujące niż mogłoby się wydawać. Otóż, nie znam nikogo o lepszym sercu niż Libby. Jest życzliwa i troskliwa dla ludzi, których kocha. A w jej życiu ludzi, których darzy takim uczuciem jest niewielu.  Znam ją praktycznie od zawsze i Libby, którą widzę na co dzień w domu czy wtedy kiedy spędzamy czas tylko we dwoje, bardzo różni się od osoby, którą każdy widuje w szkole. Wiele razy ona też po prostu nie chce przyznać, że jej na kimś zależy. Na przykład Zoe, z którą spędza czas, jeżeli nie spędza go ze mną, jest jej przyjaciółką. Widzę, że Libby naprawdę ją lubi i w jakimś stopniu ufa. Jednak ona wciąż zaprzecza. Mówi, że łączy je tylko drużyna, a to że Zoe jest zastępcą kapitana sprawia, że muszą spędzać czas razem. Ale ja znam ją zbyt dobrze.

Libby, to osoba, która jest niesamowicie bardzo skrzywdzona i zraniona. Dlatego stara się udawać, że nie potrzebuje przyjaciół innych oprócz mnie. Udaje, że jest pewna siebie i szczęśliwa, kiedy tak naprawdę prawda jest całkowicie inna.

 - Co tak ostro, kocie? - pytam zaczepnie się do niej uśmiechając.

Podchodzę do dziewczyn i od razu zauważam jak Libby z uśmiechem przewraca oczami. Wymieniamy się z Zoe krótkim powitaniem, a moją przyjaciółkę jak zawsze całuję w skroń.

 - To wszystko przez te pieprzone mudnurki, które musimy nosić za każdym razem, gdy w szkole jest jakaś gówniana uroczystość - krzywi się Libby i aby dać upust swojej złości ciągnie za kołnierzyk białej koszuli, którą musi mieć na sobie.

 - Czy ja wiem, mi tam się podoba - odpowiadam chichocząc.

 - Bo ty masz spodnie! - odpowiada dziewczyna, wskazując na moje jasne, spodnie od męskiej wresji mundurka.

Góra prawie niczym nie różni się od wersji dla dziewczyn, oprócz tego, że mamy granatowe krawaty i w takim samym kolorze marynarki.

To nie jest wygodny strój, ale to jak wyglądają w nich te wszystkie gorące laski ze szkoły jest zajebiste. Dlatego warto.

 Wzruszam ramionami.

 - A ja muszę chodzić w tej głupiej, ciasnej koszuli i spódnicy, która ledwo zakrywa mi tyłek - sapie.

 - Mi tam pasuje - wtrąca się Zoe i wzrusza ramionami.

Libby posyła jej morderczy wzrok i krzyżuje dłonie na piersiach.

 - No już - mówię przekładając rękę na ramiona dziewczyny. - Wyluzuj blondyneczko - chichoczę i przyciągam ją do siebie.

Libby wzdycha.

 - Jestem spokojna - odpowiada, ale jej wyraz twarzy mówi całkowicie coś innego.

Libby jak się rozkręci ze swoją złością, to nigdy nie jest dobrze. Nawet błahe rzeczy, takie jak te mundurki mogą wyprowadzić ją z równowagi jeżeli tylko nabierze rozpędu.

Zoe nagle szturcha dziewczynę i kiwa głową na coś za naszymi plecami. Uśmiecha się cwanie.

 - Twój romeo przybył - mówi chichocząc.

Libby od razu odzyskuje swój dobry humor.

 - Co? - pyta i wyswobadzając się z moich objęć szybko poprawia swoje włosy. - Gdzie? Dobrze wyglądam? - zasypuje nas miliardem pytań.

Odwracam głowę i zauważam Charile'ego. Chłopak o blond włosach i o szczupłej sylwetce, to osoba, na której Libby ma bzika już drugi rok.  Nikt z naszej paczki nigdy z nim nie rozmawiał, a tym bardziej nie Libby. Mimo swojej pewności siebie przy nim zaczyna się plątać i zachowywać jak ostatnia wariatka. Z tego co wiem jest dziwny, cichy i ma tylko jednego znajomego.  Nie ma się czym zachwycać.

Nagle czuje uderzenie drobnej pięści Libby w moje ramie.

 - Nie patrz idioto! - syczy próbując wyglądać neutralnie.

Odwracam głowę znowu w jej stronę i obserwuje jak nieudolnie wychodzi jej udawanie normalnej, kiedy Charilie przechodzi obok nas. Poprawia włosy i od niechcenia opiera się o niebieskie drzwi stołówki. Jednak zapomina o tym, że nie mają one zatrzasków i otwierają się w dwie strony. W efekcie, gdy tylko opada na nie swoim ciałem zaczyna lecieć do tyłu razem z nimi.

Krótki pisk wydobywa się z jej ust, a ja przytrzymuje ją jedną dłonią w pasie, aby nie zaryła o twardą, zrobioną z jasnej płytki podłogę.

Libby się rumieni na swoje niezdarstwo, a ja unoszę brwi patrząc na nią pobłażająco. Unoszę jej ciało i pomagam jej znowu stanąć prosto.

 - Widział to? - pyta poprawiając ciemną, kratkowaną spódniczkę.

 - Nie, spokojnie - odpowiada Zoe. - Zdążył nas minąć.

Libby wzdycha z ulgą.

Przewracam oczami i zabieram dłoń z jej talii.

 - Idę poszukać Carter'a i Matt'a - mówi Zoe po czym posyłając nam delikaty uśmiech oddala się w całkowicie inną stronę niż obiekt westchnień Libby.

Wzdychasz do tego kujona już od drugiej klasy - odzywam się, gdy zostajemy sami. - Może nadszedł już czas, aby zrobić coś w tym kierunku?

Libby wypuszcza głośno powietrze z ust i posyła mi wzrok.

 - On nie jest kujonem. Jest inteligentny, i mądry i... - blah, blah, blah. Znowu przewracam oczami. - A ty za to - mówi po wymienieniu jego cudownych cech. Wbija mi w policzek swój długi, pomalowany na czarno paznokieć. -  Co tydzień masz inną dziewczynę w łóżku. Raczej nie powinieneś dawać mi rad dotyczących związku - pyskuje mi.

 - Hej - odpowiadam udając oburzenie. - Nie co tydzień - bronię się. - Przecież wiesz jak działam. Dwie randki--

Wystawia swoją otwartą dłoń przed moją twarz i przytakuje głową.

 - Tak, tak - wtrąca mi się w zdanie. - Dwie randki i dopiero wtedy idziesz z dziewczyną do łóżka. Jeżeli ci się podoba, zabierasz ją na trzecią.

Przytakuję.

Yup, to moja zasada.

Działam tak już ponad dwa lata i jeszcze nie zdarzyło mi się narzekać. To całkiem w porządku schemat.

 - Dokładnie tak - zgadzam się z jej słowami.

Libby wzdycha i teraz to ona patrzy się na mnie pobłażająco. Krzyżuje dłonie na piersiach, a jej wyraz twarzy przybiera jakiś rodzaj osądzenia i żalu. Wygląda jak matka, która ochrzania swoje dziecko.

 - Ale ty nigdy nie byłeś na trzeciej randce - zauważa.

Cóż...

 - Szukam tej jedynej - odpowiadam z szerokim uśmiechem.

 - Szukasz tej jedynej przez łóżko?

 - Właśnie tak - przytakuję. - Dzięki pieprzeniu się z dziewczyną na drugiej randce mogę sporo się o niej dowiedzieć. No i jeżeli mi się nie podoba, to tego nie kontynuuje.
Libby wybucha śmiechem. Spogląda na mnie z iskierkami w oczach. Kładzie dłoń na moją pierś i poklepuje mnie tam dwa razy.
 - Na przykład czego? Czy potrafi zmieścić całego twojego penisa w buzi? - prycha ironizując.
Przewracam oczami.
Uraziła mój cudowny schemat sypiania z dziewczynami.

 - Jesteś niemiła, idiotko.

 - A ty głupi - odpowiada cmokając w powietrze.

*

Dzień jest w cholerę słoneczny, a rozpoczęcie roku nudne.  Nasze miejsca zostały podzielone według roczników i na szczęście my, jako trzecioklasiści mogliśmy zająć miejsca na tyle. Siedzę pomiędzy blondynką i Matt'em. Gdyby nie to chyba całkowicie bym już tutaj zwariował. Przez połowę paplaniny dyrekora zaczepiałem Libby dziubąc ją w każdą część ciała, w której ma łaskotki. Jednak po jakimś czasie mi się to znudziło.

 - Stary, pamiętasz co się stało na imprezie tydzień temu? - pyta Matt patrząc na mnie z rozbawionym uśmiechem.

Marszczę brwi nie rozumiejąc do czego dąży.

 - Coś tam pamiętam... - mamroczę oblizując usta.

Mimowolnie spoglądam na Libby zajętą rozmową z Zoe.

 -  Wiesz, że przelizałeś się z Libby, prawda? - pyta chichocząc.

Uderzam go z otwartej dłoni w tył głowy czując coraz większe zdenerwowanie.

 - Zamknij się - syczę  cicho.

Nie chcę żeby moja przyjaciółka ułyszała cokolwiek z tej rozmowy. Nie wiem czy potrafiłbym jej to wszystko wytłumaczyć, bo ja sam nie wiem wielu rzeczy. Nie pamiętam całej tej pieprzonej imprezy. Tylko ten jeden moment. Jak przez mgłe i bardzo niewyraźnie. Mogłoby się wydawać, że to był tylko sen i prawdę powiedziawszy tak sobie wmawiałem przez ostatni tydzień.

Oczywiście Matt potwierdził teraz moje obawy.

 - Ona nie pamięta? - zadaje pytanie już o pół tonu ciszej.

No i na szczęście znika z jego twarzy, ten wkurzający, rozbawiony uśmieszek.

Wzruszam ramionami czując silne uczucie pustki ogarniające mnie na kilka kolejnych sekund.

 - Nie wiem - odpowiadam zgodnie z prawdą. - Ale zachowuje się tak jak zawsze, czyli zapewne nie ma nawet pojęcia...

Matt wzdycha i opiera się o oparcie krzesła. Przenosi wzrok na Libby.

 - Nie masz zamiaru jej powiedzieć, tak? - pyta cicho, ostrożnym głosem.

Jest moją przyjaciółką.

I osobą, której ufam nad życie. Poważnie, nigdy nie było dla mnie ważniejszej osoby niż Libby. To mój kompas moralny. Osoba, którą chcę w swoim życiu na zawsze. Nie wyobrażam sobie jakiegokolwiek funkcjonowania bez niej, bo to ona zajmuje dziewięćdziesiąt procent mojego życia i  nawet przez sekundę, ani razu, nie pomyślałem o tym, że mam jej dosyć.
Zawsze jestem z nią w pełni szczery i mówię jej wszystko.
Ale o tym nie może się dowiedzieć.
Nigdy.


***

Trochę się spóźniłam,eh. 
Za późno zaczęłam go pisać i myślałam, że zajmie mi to o wiele mniej czasu niż się spodziewałam.
Rozdziału jeszcze nie sprawdzałam, więc jak znajdziecie jakiś błąd, to śmiało możecie mnie poprawić!
Next wstawię zapewne jutro lub pojutrze. 
Dobranoc kochani!