niedziela, 29 stycznia 2017

Rozdział 4


Justin

- Nie pokroję tej żaby -  cedzi przez zaciśnięte zęby blondynka i  kręci gwałtownie głową.

Libby ubrana w fartuch i gumowe rękawiczki stoi nad białym, sterylnym stołem, z małym nożykiem w dłoni. Jej mina nie wyraża nic więcej niż obrzydzenie i przerażenie. Jej dolna warga delikatnie drży. Wygląda to przekomicznie.

 Siedzę przy tym samym stoliku z Matt'em i oboje staramy się nie wybuchnąć śmiechem na jej zachowanie. Bardzo dobrze wiemy, jak kończy się nabijanie z Libby. Lepiej nie ryzykować. Tym bardziej, że dziewczyna trzyma ostre narzędzie w dłoni.

 - Libby, to tylko głupia  żaba - odpowiada w końcu Matt. - Daj, skoro nie chcesz, to ja to zrobię - wyciąga dłoń w jej stronę, a ona zaczyna machać ręką, w której trzyma nóż, tak jakby odganiała od siebie muchę.

 - Spierdalaj - mówi unosząc głos. - Ty też jej nie pokroisz.

Chichoczę nie mogąc dłużej się powstrzymywać.

 - Jak jej nie pokroimy, dostaniemy jedynki, a ja nie chcę mieć kolejny rok zagrożenia z tej głupiej biologi! - odkrzykuje, zaczynający się denerwować, chłopak i wyrzuca ręce w powietrze.

 Jak dobrze, że nauczyciel wyszedł z sali. Gdyby usłyszał kłótnię Libby i Matt'a zapewne blondynka znowu miałaby problem.

 Jako odpowiedź moja przyjaciółka wystawia mu środkowy palec. Ciemnowłosy zaczyna coraz bardziej się wkurzać i wychyla się, aby siłą zabrać nóż dziewczynie. Ona wydaje z siebie cichy pisk i przysuwa się do mnie. Chowa się za moje plecy i kładzie dłoń na moim ramieniu.

 - Nie zachowuj się jak wariatka!

 - Nie pokroję czegoś, co wcześniej oddychało!

 - Jak ostatnio wpieprzałaś kurczaki z KFC to jakoś ci to nie przeszkadzało! - wytyka jej i wymachuje na nią dłonią.

 - To nie jest to samo! - odpowiada. - Justin? - mówi patrząc się na mnie z nadzieją w oczach. - Powiedz mu.

Unoszę głowę, aby spojrzeć na stojącą przy mnie Libby. Jej dolna warga ciągle drży, a ona wygląda tak jakby miała się zaraz rozpłakać. Cóż, moja przyjaciółka pod tym względem nigdy nie była zbyt silna. Pamiętam, jak kiedyś niechcący zgniotła ślimaka i płakała nad nim dobre pół godziny. Nawet nie wiecie jak trudno było ją upokoić.

 Wzdycham.

 - Hej, słońce... - zaczynam ostrożnie. - Myślę, że Matt ma rację.

 - HA!

Libby mruży oczy i spogląda się na mnie jak na zdrację.

 - Ale zróbmy tak - proponuję zanim zdąży mnie zwyzywać. - Oddamy Matt'owi nóż... - mówię i ostrożnie wyciągam go z jej dłoni. Nie protestuje. Wiedziałem, że ze mną nie będzie się kłócić -  I odejdziemy gdzieś na bok, żebyś nie musiała patrzeć. Okej?

Podaje narzędzie Matt'owi i znowu skupiam wzrok na Libby, która niepewnie i z ciężkością przytakuje głową. Posyłam chłopakowi ostatnie spojrzenie i uśmiecham się do niego zwycięsko. Odciągam Libby jak najdalej od tego, a dziewczyna przechodząc przez klasę zamyka oczy żeby nie musieć patrzeć na inne stanowiska uczniów, którzy robią to samo.

 Mam tylko nadzieję, że nauczyciel zbyt szybko nie wróci.

 - O nie, Libby - zaczynam ostrożnie, gdy dziewczyna staje przy oknie, tyłem do całej klasy. - Tylko nie płacz - mówię zauważając, że jest bliska łez.

  Znam ją zbyt dobrze, by tego nie zauważyć.  

Do tego nie ma przy głupawych tekstów Carter'a, które mogłyby ją rozśmieszyć, bo chłopak tej lekcji akurat nie ma z nami.

Z jednej strony to tak baszo śmieszne, że przejmuje się tak bardzo jakąś głupią żabą, a z drugiej zadziwiające jak na pozór wredna Libby, potrafi być tak cholernie uczuciowa. Może właśnie dlatego czuję do niej tak wielką sympatię. Jest inna. Twarda, a zarazem tak delikatna.

Idealna.

 - Eeeej - mamroczę posyłając jej uśmiech. Przysuwam się do niej i przytulam ją do swojego ciała. Kładę dłoń na jej głowę i czuję jak oplata dłonie wokół mojego pasa. - Moja mama powiedziała żebyś przyszła dzisiaj na kolację - mówię, aby odwrócić jej uwagę od tego co się dzieje w klasie.

 - Robi to swoje pyszne spaghetti? - pyta smutnym głosem, ale z wyczuwalną nutką nadziei.

Chichoczę i przytakuję głową.

 - Tak - odpowiadam. - Dlatego powiedziała, że koniecznie musisz przyjść.

Wzdycha.

 - Okej, to przyjdę.

*

 Wrzucam do szafki książki, które nie przydadzą mi się w najbliższych dniach, całkowicie nie przejmując się układaniem ich. Wzdycham, gdy patrzę  na plan i widzę, że mam teraz historię i to w dodatku bez Libby i nikogo z naszej paczki. To ostatnia lekcja i jakimś cudem będę musiał to przeżyć.

 Później trening koszykówki i do domu. Z tego co wiem, to cheerleaderki mają zajęcia w tym samym czasie, więc zapewne od razu po szkole zabiorę Libby do siebie.

 Zatrzaskuję szafkę, odwracam się, aby odejść i prawie podskakuje z przerażenia. Amber stoi dosłownie kilka centymetrów ode mnie i gdybym teraz się nie zatrzymał zapewne bym na nią wpadł.

 - Uh... - zaczynam nie wiedząc co mam zrobić.

Kurwa mać. Amber to ostatnia osob na jaką kiedykolwiek miałem ochotę wpaść.

 - Cześć - wita się z uśmiechem.

Nie odwzajemniam go. Zamiast tego rozglądam się po korytarzu szukając pomocy.

Libby, uratuj mnie.

 - Ta, cześć - odpowiadam automatycznym głosem.

Znowu zerkam na Amber, która patrzy się na mnie tak jakby czegoś ode mnie oczekiwała. Jej ciemne, blond włosy związane są w wysoki kucyk. Ma ładne, niebieskie oczy i ogólnie nie jest brzydka. Inaczej zapewne nigdy nie zaprosiłbym jej na randkę, ale zniechęciła mnie do siebie tym pieprzonym pocałunkiem.

No i trochę robię to podświadomie. Jestem tchórzem. Jeżeli dziewczyna zaczyna mi się podobać, z reguły uciekam od odpowiedzialności i strachem przed trzecią randką. Dlatego zawsze szybko to kończę.

 - Zapomnieliśmy wczoraj żeby umówić się na drugą randkę - mówi z zalotnym uśmiechem i kładzie dłoń na moją klatkę piersiową.

Teraz z tego wybrnij, frajerze.

Jak na zawołanie zauważam kątem oka moją przyjaciółkę, ubraną już w niebiesko biały, jednoczęściowy, cholernie krótki,  strój cheerleaderki. Przechodzi obok mnie, a jej długie, blond włosy bujają się na wszystkie strony. Chyba nawet mnie nie zauważa, a ja czuję się tak jakby jedyny ratunek jaki mi pozostał nagle uciekał.

 - No... Ja, ten - jąkam się zastanawiając co mam teraz zrobić. Nagle wpadam na pomysł. - Ciastko - mówię głośno i wyraźnie, mając nadzieję, że Libby usłyszy moje słowa na opustoszałym korytarzu.

Dziewczyna automatycznie odwraca się na pięcie i gdy tylko zauważa Amber przy moim boku, posyła mi porozumiewawcze spojrzenie i rusza w naszym kierunku. Chwilę później jak zabiera dłoń Amber z mojej klatki piersiowej i obejmuje mnie ramieniem.

 - Co ty myślisz, że robisz z moim facetem? - unosi brwi, a jej głos brzmi tak groźnie, że gdybym jej nie znał sam bym się przestraszył.

Dla lepszego efektu też ją obejmuję i staram się nie uśmiechać na jej dobrą grę aktorską. Sprawia wrażenie osoby naprawdę zazdrosnej i  prawie sam daję się nabrać. Amber patrzy przerażona raz na Libby, a raz na mnie, a powiedzenie, że jest zdezorientowana, to zbyt mało żeby opisać jej minę.

 - Ja tylko... Ja nie... Ja... Bo on... Jesteście razem? - wykrztusza z siebie po kilku nieudanych próbach.

 - Masz z tym problem?

 - Nie, nie - odpowiada szybko. - Wczoraj Justin zabrał mnie na randkę i pomyślałam--

 - To źle myślałaś - przerywa jej i zaraz później wzdycha. - Mój misiaczek czasami niestety potrzebuje odskoczni - tłumaczy mnie, a ja już duszę się wewnętrznie. - Zrobiliśmy sobie kilku dniową przerwę. To wszystko.

Z moich ust wydobywa się śmiech, ale jak najszybciej staram się przekształcić go w kaszel.

Amber patrzy ostrożnie na mnie i na Libby. Uśmiecha się nerwowo i zakłada włosy za ucho.

 - Ja muszę... już iść - mamrocze niewyraźnie i opuszczając głowę szybko się od nas oddala.

Libby odsuwa swoje ramię i wypuszcza głośno powietrze z ust. Widzę jak odprowadza ją wzrokiem.

 - Ugh, szkoda mi jej - wyznaje.

Wzruszam ramionami.

 - Tylko mi pomogłaś, Libby.

 - Wiem, ale sprawiłam jej tym przykrość. Lubię śmiać się z ludzi, ale jej mina była... smutna - mówi. - A skoro już o tym mowa - mówi patrząc się na mnie karcąco. - Jako twoja najlepsza przyjaciółka mówię ci żebyś trafniej dobierał te wszystkie biedne dziewczyny. Później robią się takie niemiłe sytuacje jak te. Nie zachowuj się jak dupek.

 - Jestem  dupkiem, blondyneczko - odpowiadam uśmiechając się złośliwie.

Libby krzyżuje ręce na piersiach i patrzy się na mnie spod uniesionych brwi, jak na jakiegoś idiotę.

 - Nie jesteś dupkiem - mówi twardo. - Jesteś głupi, owszem, ale tylko tyle - odpowiada wzruszając ramionami.

 - Głupi? - powtarzam robiąc krok w jej stronę.

Blondynka chichocze i zaczyna się oddalać.

 - Głupi - powtarza, a gdy zauważa, że idę w jej stronę od razu zaczyna uciekać.

Niestety tym razem jej refleks jest opóźniony i nawet nie zdąża zbyt daleko się ruszyć. Obejmuję ją dłońmi w pasie i przerzucam sobie przez ramię.

 - Justin! - krzyczy śmiejąc się. - Przez ciebie widać mi cały tyłek!

Ze śmiechem łapię za rąbek jej sukienki i przesuwam go trochę niżej. Żeby przykrywał jej pupę muszę go trzymać, ale to najwyraźniej nie podoba się Libby, bo czuję jak jej małe piąstki uderzają w moje plecy.

 - Zostaw - powtarza wierzgając się. - Bo uszczypnę cię w tyłek - grozi mi i aby udowodnić wiarygodność swoich słów kładzie tam dłoń.

 Parskam śmiechem.

 - Mocne słowa jak na kogoś, komu mogę jednym ruchem zdjąć gacie - mówię, a Libby od razu zaczyna krzyczeć i jeszcze bardziej się wierzgać.

 - Przepraszam! Nie jesteś wcale głupi!

Chichoczę i po tym jak okręcam się kilka razy wokół własnej osi z dziewczyną na moich ramionach, w końcu odstawiam ją na ziemię. Przytrzymuje się mnie, aby nie upaść.

 - Nienawidzę cię - sapie wkurzona.

Cmokam do niej w powietrzu i uśmiecham się szeroko.

 - Oboje wiemy, że tak nie jest, kocie - mamroczę, a ona tylko przewraca oczami.

Nagle dzwoni dzwonek, a Libby krzywi się lekko.

 - Hiszpański - wzdycha.

 - Historia - robię taką samą minę jak ona. - Jak skończysz trening, to przyjdź na boisko. Później pojedziemy do mnie.

 - Dobrze, kocie - odpowiada chichocząc i naśladując to jak mam w zwyczaju ją nazywać.

Po wkurzonej Libby nie ma już śladu. I właśnie o to mi chodziło. Ona jest nieobliczalna. Odwraca się na pięcie i ma zamiar odejść, ale chwilę później jej twarz się rozjaśnia i tak jakby nagle sobie o czymś przypomniała cofa się.

 - O! Justin jeszcze jedno. Nie uwierzysz! - krzyczy podekscytowana, a jak posyłam jej pytający wzrok mówi dalej. - Przełamałam się i podeszłam do Charlie'ego! - uśmiecha się szeroko.

Czuję jak mój dobry humor nagle zostaje dziwnie zaburzony.

 - Oh... - wydaje z siebie dźwięk niewiedząc co miałbym jej na to odpowiedzieć.

Nie lubię tego kujona.

 - Zaprosił mnie do kina i to chyba randka i... cholerka, wiem, że go nie lubisz, ale mógłbyś chociaż udawać, że się cieszysz - mówi nagle i unosi brwi.

Automatycznie wraca mój szeroki uśmiech, który muszę w jakimś stopniu wymuszać.

 - Ten kujon musi się postarać żeby dostał moje błogosławieństwo - żartuję, a Libby przewraca oczami i chichocze.

 - Jakże by inaczej - mówi i tym razem naprawdę zaczyna odchodzić. - Do później! - uśmiecha się przez ramie, a ja macham jej na pożegnanie.

Obserwuję ją aż do momentu, w którym nie znika mi całkowicie z oczu. Uderzam butem o płytkę, która z jakiegoś powodu jest pęknięta przez prawie cały środek i przez kilka kolejnych sekund patrzę się na nią tak jakby była najciekawszą rzeczą na świecie. Frustracja przejmuje całe moje ciało. Przestaję zajmować się jakąś głupią płytką i spoglądam tępo w ścianę na przeciwko. Opieram się plecami o niebieskie, prawie że granatowe szafki, a ciche, przeciągle westchnięcie wydobywa się z moich ust.

***
Czyżby Justin źle znosił sympatię Libby?

Od jutra znowu zaczynam szkołę i o mój Boże jak mi się nie chcę. Postanowiłam się zebrać i napisać dla was ten rozdział (może dzięki niemu chociaż trochę poprawiłam humor osobom, które jutro też muszą wrócić do piekła)

MAM PYTANIE. BARDZO WAŻNE.

Wolicie rozdziały częstsze i krótsze czy dłuższe i na przykład pojawiające się co tydzień?

Niestety przez szkołę nie będę miała teraz zbyt dużo czasu i szukam jakiegoś rozwiązania, eh. Koniecznie napiszcie mi co wolicie, proszę!

piątek, 27 stycznia 2017

Rozdział 3

Libby

Wchodzę do szkoły razem z Carter'em. Oboje jesteśmy już spóźnieni na naszą pierwszą lekcje, którą mamy razem. O ile się nie mylę według nowego planu, jest to matematyka.

Tak więc, jesteśmy w dupie.

Idę szybkim krokiem, a blondyn trzymający książki w dłoniach ledwo za mną nadąża. To już chyba nasza tradycja. Ani ja, ani Carter nigdy nie byliśmy i zapewne nie będziemy zbyt punktualni. To nie jest tak, że to pierwszy raz kiedy biegniemy do klasy dziesięć minut po dzwonku. Mi zawsze zbyt długo zajmuje malowanie się i wybieranie ciuchów, a Carter... w sumie to nie wiem co robi Carter kiedy się spóźnia. Koniec końcem praktycznie codziennie rano spotykamy się na opustoszałym korytarzu i biegniemy razem do klasy.

 Jako pierwsza docieram pod drzwi. Nastawiam ucho, aby przeanalizować sytuację jaka dzieje się w klasie. Słyszę zimny, a zarazem tak bardzo piskliwy głos pani Pomfrey.

Czyli nie mamy co liczyć na cud i jej spóźnienie na lekcje.

 Nie mam nic do pani Pomfrey. To nauczycielka, która potrafi być momentami naprawdę w porządku, ale jak to zazwyczaj bywa w takich momentach, nauczyciele tacy jak Pomfrey mają dwie twarze. Otóż w jednej chwili ta kobieta może być przykładem najwyższego dobra, a w drugiej potrafi wydrzeć się na ciebie tylko dlatego, że ziewnęłaś na jej lekcji.

 - Ty pierw--

 - Ty pierwsza - przerywa mi zdyszany i opiera się o ścianę obok.

Zaciskam dłonie w pięści i unoszę jedną tak jakbym chciała, go uderzyć.

 - Ugh, ty szmato - warczę na chłopaka, który uśmiecha się rozbawiony.

Z reguły osoba wchodząca pierwsza dostaje mocniejszy owal. Czuję jak skręca mnie w żołądku. Matko Boska uratuj mnie.

Biorę głęboki wdech i ostrożnie naciskam klamkę od drzwi. Słyszę jak zamek wydaje cichy dźwięk i chwilę później odskakuje. Przyciągam do siebie szarego koloru drzwi i tym samym sposobem przyciągam uwagę wszystkich siedzących w klasie. Pani Pomfery pisząca na tablicy jakieś równanie odwraca się i spogląda na moją osobę spod uniesionych brwi. Kilka kosmyków włosów wyleciało z perfekcyjnie zrobionego koka matematyczki i opadło na jej bladą twarz.

 Zapomniałam zapukać. Kurwa mać.

 - Panno Martin? - pyta i wychyla głowę, aby zobaczyć Carter'a, który wchodzi do klasy ledwo utrzymując w rękach wszystkie książki. - I panie Franco?

Chłopak spogląda na nią zdezorientowany tak jakby nie wiedział czemu w ogóle wymieniła jego nazwisko.

W myślach uderzam się z otwartej dłoni w twarz.

 - Przepraszamy za spóźnienie pani--

 - Mięliście na drugim roku lekcje savoir vivre, prawda? - zadaje pytanie, a ja marszczę brwi.

 - Tak, ale--

 - Więc zapewne uczyli was, że kiedy spóźniamy się do klasy, to co robimy, panie Franco? - patrzy na niego wyczekująco i jak na zawołanie chłopakowi wypadają wszystkie książki z rąk.

 Nie wierze w niego...

- Kurwa mać - przeklina pod nosem i nachyla się, aby je pozbierać.

Niestety jego przeklinanie pod nosem wychodzi głośniej niż się spodziewał. Klasa zaczyna chichotać, a pani Pomfery wygląda tak jakby miała zaraz wybuchnąć.

 - Słucham? - pyta niedowierzając. - Tego właśnie nauczyłeś się na lekcji savoir vivre?

Carter unosi głowę i spogląda na nią z widocznie nieogarniającym wyrazem twarzy.

 - Co? - mamrocze, a klasa znowu chichocze.

Carter ty idioto.

Pani Pomfery prostuje plecy i krzyżuje dłonie na piersiach.

 - Piętnaście dodatkowych zadań do dzisiejszej pracy domowej - mówi. - Oboje - dodaje wskazując na mnie.

Zaciskam szczękę czując gorycz niesprawiedliwości. Ledwo powstrzymuję się przed przewróceniem oczami. Dlaczego mam płacić za głupotę Carter'a?

 - Zajmijcie swoje miejsca - po tych słowach wewnętrznie wzdycham z ulgą.

Idę na koniec klasy, a w ostatniej ławce po prawej stronie zauważam Justin'a, do którego od razu się dosiadam. Uśmiecha się, a jego twarz wyraża nic więcej jak rozbawienie.

 - Nic. Nie. Mów - cedzę przez zaciśnięte zęby i wyjmuje potrzebne na tą lekcje książki.

Uśmiech ciemnowłosego się powiększa i jako odpowiedź słyszę jego chichot.

 - Powiedziałam, nic nie mów - zwracam mu uwagę, a ten jeszcze bardziej chichocze.

 - Przecież nic nie powiedziałem - broni się, a ja w tym samym momencie wystawiam palec wskazujący w jego stronę tak jakbym go ostrzegała.

 Justin rozbawiony przewraca oczami i kręci głową. Już więcej się nie odzywa. Pani Pomfery wraca do tłumaczenia, a ja mimo, że niewiele rozumiem przepisuje wszystkie przykłady do zeszytu, chociaż wyglądają one dla mnie jak jakieś chińskie znaki.

 Oczywiście, mój przyjaciel jak zwykle nie robi nic na tym przedmiocie. Na początku siedzi, opierając głowę o dłonie i patrząc się w przestrzeń. Na szczęście siedzimy w takim miejscu, że pani Pomfrey musiałaby stanąć po  prawej stronie, aby zobaczyć co dzieje się w naszej ławce. Później zmienia pozycję i kładzie głowę na moje ramię. Zaczyna bawić się kosmykiem moich jasnych włosów i owija go sobie kilka razy wokół palca. Czuję jego ciepły oddech na swojej skórze i mimowolnie przypomina mi się moment w klubie tydzień temu.

Przełykam ciężko ślinę. Zamykam na moment oczy próbując wyzbyć się z głowy tego wspomnienia.

 Kolejnego dnia po imprezie byłam tak przerażona kiedy Justin przyjechał do mnie do domu. Ale gdy tylko otworzyłam mu drzwi zachowywał się tak jak zawsze. Żartował sobie i nawet nabijal się z mojej koszulki z nadrukiem scooby doo. Więc wywnioskowałam, że wszystko jest w porządku. Nic nie pamięta. Nic nie wie.



*

Po szkole Zoe wyciąga mnie na zakupy, mówiąc, że muszę jej doradzić w kwestii pewnej bluzki. Na początku niechętnie podchodzę do tego pomysłu, ale daję się namówić.

 Moje relacje z ciemnoskórą są zdecydowanie dziwne i nieokreślone. Spędzamy razem czas, ale jedyne co nas łączy to drużyna i czysta złośliwość do ludzi. Owszem, często rozmawiamy. Ale nasze konwersacje ograniczają się przede wszystkim do facetów i ciuchów.

 Zoe jest czasami zdzirowata i zbyt wredna, nawet jak na mnie.

I nie mówię tego żeby jej ubliżyć. Ona sama opisuje się w ten sposób i otwarcie o tym mówi. Lubi sypiać z przystojnymi chłopcami i oczywiście mówię tutaj o seksie bez zobowiązań. Ciemnowłosej nie zależy na tym żeby znaleźć sobie kogoś komu będzie na niej zależeć. Myślę, że już dawno przestała patrzeć na chłopaków, z którymi się umawia jak na coś więcej niż tylko jednorazową przygodę.

 Może właśnie dlatego moja dzisiejsza pierwsza w życiu, poważna rozmowa z nią, tak bardzo mnie zaskoczyła.

 - Libby... - zaczyna, a ja spoglądam na nią przerywając przeglądanie ciuchów wiszących na wieszakach.

Dziewczyna trzyma w dłoniach dwie bluzki, z których miałam pomóc wybrać jej jedną. Patrzy się w lustro i opuszcza je niżej.

Spodziewam się tego, że zacznie mówić znowu o jakiś ciuchach albo chłopcach, ale ona tego nie robi.

 - Pamiętasz coś z tej imprezy, na której byliśmy tydzień temu? - pyta, a ja marszczę brwi w zdezorientowaniu.

Jej pytanie jest dziwne.

Odchodzę od ciuchów i staję przy Zoe. Jej odbicie w lustrze od razu spogląda na moją osobę.

 - Coś tam pamiętam... - zaczynam ostrożnie.

 - Nie wypiłam wtedy dużo - mówi nagle. - I widziałam coś... to znaczy kogoś całującego się z Justin'em. Przez cały ten czas nie dawało mi to spokoju. - O nie. O nie. O nie. - Wiedziałam, że ją znam, bo wyglądała bardzo podobnie do kogoś... To byłaś ty, tak? - pyta unosząc brwi.

No zajebiście.

Dlaczego akurat Zoe musiała to widzieć? Nie mógł to być Carter? Albo ktokolwiek?

Ta dziewczyna to maszyna kochająca zbierać plotki i powtarzać je później dalej.

 - Nikomu ani słowa, Zoe - odpowiadam szybko.

Dziewczyna uśmiecha się z rozbawieniem.

 - Przelizać się po pijaku ze swoim najlepszym przyjacielem. To musi ssać, huh? - pyta, a ja przewracam oczami.

 - Poważnie, Zoe - odpowiadam coraz bardziej wkurzona. - Masz nikomu nie mówić. A tym bardziej, masz nie mówić Justin'owi.

 - On nie wie? - unosi w zaskoczeniu brwi.

Kręcę głową i spoglądam na nią spode łba.

 - Nie i się nie dowie - odwarkuje.

Dziewczyna wzdycha i macha nonszalancko dłonią.

 - No i co się denerwujesz? - pyta uśmiechając się do mnie. - Nie martw się. Twój sekret jest ze mną bezpieczny.

Ta, już to widzę.

 - Czarna czy szara? - zmienia temat znowu przykładając dwie bluzki do swojego ciała.

*

Wchodzę do domu i od razu zauważam, że wszędzie jest ciemno. Jedyne światło to to od poświaty telewizora włączonego w salonie. Opieram dłoń o białą ścianę i zdejmuję buty. Z torbą na ramieniu wchodzę do pomieszczenia, w którym gra tv.

 Salon jest duży i przestronny. Także pomalowany na biało jak praktycznie cały dom w środku. Kominek jest brązowy, a nad nim wisi telewizor. W rogu stoi czarny fortepian, na którym kiedyś grał tata. Nikt oprócz niego nie potrafi grać, więc stoi niedotykany przez ostatnie trzy lata. Na ścianie przy wejściu wiszą nasze wspólne zdjęcia. Staram się na nie nie patrzeć, bo przypominają mi o tym, że kiedyś miałam normalną namiastkę rodziny. Teraz nie mam nic.

Nawet matki, która po śmierci ojca załamała się i odtrąciła od siebie wszystkich.

 Dzień, w którym dowiedziałam się o śmierci taty pamiętam jak przez mgłę. Pamiętam jedynie, że siedziałam z Justin'em w kuchni, a moja mama jak zwykle przesiadywała w swoim biurze i rysowała plany budynków. Z zawodu jest architektem, a ja przez jej wieczną nieobecność nie miałam z nią zbyt dobrego kontaktu.

  Dwie osoby, które jako jedyne mnie rozumiały i wspierały był Justin i mój tata. Jego też często nie było w domu, ale to wszystko przez wyjazdy, które niezależały od niego. Służył w wojsku. Akurat wtedy był w Afganistanie i za dwa tygodnie, po roku nieobecności znowu miał wrócić do domu. Na stałe, bo tak mi obiecał.

I właśnie tego feralnego dnia przyszli do nas dwaj  mężczyźni ubrani w mundury. Nie zrozumiałam nic z tego co mówili oprócz ,,odszedł z honorem".

Zdezorientowanie, tępy ból w klatce piersiowej, złość... Byłam załamana i nie mogłam zrozumieć dlaczego umarł.  Moja matka odtrąciła mnie w momencie, w którym najbardziej na świecie potrzebowałam jej wsparcia. Cały ten ból ukryłam gdzieś głęboko w sobie, bo nie potrafiłam opisać słowami co czuję. Przestałam się zastanawiać dlaczego, przestałam o tym myśleć. Zaczęłam udawać, że wszystko jest w porządku. Życie toczy się dalej. W pewnym momencie znienawidziłam swoją matkę tak bardzo, że czasami nie mogę na nią patrzeć, bo wtedy nasuwa mi się tylko jedno pytanie: Dlaczego nie ona?

Wiem, że to okropne i wiem, że nie powinnam, ale są chwile, w których myślę o tym jak bardzo bym chciała żeby to ona umarła, a nie on.

 Pierwsze na co zwracam uwagę wchodząc w głąb salonu to matka leżąca na czarnej kanapie przed telewizorem. Czuję jak ogarnia mnie złość. To jest to co widzę dzień w dzień, gdy przychodzę ze szkoły. Nigdy nie pyta co u mnie, ani jak minął mi dzień. Nie interesuje się moim życiem. Nawet nie wiem kiedy ostatnio rozmawiałyśmy. Może miesiąc temu? Rano, zanim wstanę wychodzi do pracy, a gdy z niej wraca robi właśnie to. Leży bezczynnie przed telewizorem. Zazwyczaj w takim momentach kiedy we dwie jesteśmy w domu, staramy nie wchodzić sobie w drogę.

 Wzdycham, gdy podchodzę do niej i widzę, że zasnęła. Już chcę odejść, gdy nagle zauważam pudełeczko z lekami na depresję i pustą butelkę wina znajdującą się na szklanym stoliku.

 - Poważnie? - odzywam się chociaż wiem, że i tak mnie nie usłyszy. Może się obudzi, ale nie dbam o to. - Teraz jeszcze zaczniesz chlać?

Jasnowłosa kobieta wzdycha cicho i przekręca się na drugi bok ciągle trwając w śnie.

Zajebiście.

Zaciskam szczękę i postanawiam oddalić się do swojego pokoju. Nienawidzę jej tak bardzo.

 Idę na górę i wchodząc do pomieszczenia zatrzaskuję za sobą z całej siły drzwi. Przecieram dłońmi oczy i wzdycham czując jak zły zdenerwowania cisnął mi się do oczu. Prawie nigdy nie płaczę ze smutku, ale ze złości zdarza mi się bardzo często. Odrzucam plecak w kąt pokoju, o beżowych ścianach i rzucam się na swoje duże, białe łóżko. Wciskam głowę w poduszkę i następną rzeczą jaką słyszę jest mój stłumiony przez materiał krzyk.

Nie wytrzymam dłużej z tą kobietą pod jednym dachem.

Po tym jak wydarłam się w poduszkę jak ostatnia wariatka czuję jakiś rodzaj ulgi. Mimo wszystko, ten niemiły ból brzucha został. Wspinam się wyżej na materac i opadam na kołdrę prawie przy samej górnej ramie łóżka. Przyciągam jedną z szarych poduszek i przytulam ją do swojego ciała.

 Od razu po tym wyciągam telefon i otwieram wiadomości pisane z Justin'em. Wystukuję na klawiaturze słowo ,,Ciastko" i wysyłam do niego. Odrzucam telefon gdzieś na drugi koniec łóżka.

 Ciastko może i brzmi śmiesznie, ale jest to nasze tajne słowo klucz niemalże od początku naszej przyjaźni. I to wszystko dlatego, że dzień po tym jak obronił mnie przed chłopcem, który mi dokuczał przyszedł do przedszkola i w trakcie obiadu wyciągną ze swojej torby dwa ładnie zapakowane ciasteczka z czekoladą. Pamiętam jak siedziałam smutna, bo ten chłopczyk nastawiał wszystkie dzieci przeciwko mnie. Siedziałam sama na jednym z krzesełek i właśnie wtedy podszedł do mnie Justin i z tym swoim szerokim, zaraźliwym uśmiechem, który został mu do dzisiaj wyciągnął w moim kierunku swoją drobną dłoń z ciasteczkiem w ręku. Od tamtej chwili byliśmy najlepszymi przyjaciółmi. Słowo ,,Ciastko", które dla innych jest niczym nadzwyczajnym, dla nas stało się czymś o wiele więcej. Jeżeli jedno z nas pisze do drugiego wiadomości właśnie o tej treści, oznacza to coś na wzór ,,Potrzebuję cię teraz".

 I właśnie takim sposobem, dosłownie dziesięć minut późnej Justin wchodzi do mojego pokoju. Nigdy nie puka, ani nie dzwoni do drzwi.

 - Czekoladowe czy truskawkowe? - pyta na wstępie i unosi odrobinę dwa opakowania lodów, które trzyma w dłoniach.

Podnoszę się na łokciach i wzdycham cicho. Uśmiechnęłabym się, gdybym miała pewność, że zaraz się nie rozpłaczę.

 - Truskawkowe - odpowiadam, a Justin od razu podaje mi pudełko z lodami i  łyżeczkę do tego.

Mój przyjaciel jest najcudowniejszym człowiekiem na świecie.

Podchodzi do mojego łóżka. Zdejmuje z siebie czarną bluzę przez głowę i odrzuca ją gdzieś na bok. W samym, białym T-shirt'cie kładzie się po drugiej stronie łóżka. Otwieram swoją paczkę lodów, a chłopak robi to samo. Przekręcam się w poprzek materaca i kładę głowę na nogi Justin'a. Wkładam do ust łyżkę pełną truskawkowych lodów i delektuję się ich smakiem.

 - Znowu ona? - pyta bardzo dobrze znając moją sytuację z matką.

Przytakuję głową.

 - Pomieszała leki na depresję z alkoholem i oczywiście musiała wypić wszystko - mówię mu. - Oprócz tego, że jest niestabilnie emocjonalną kretynką, to jeszcze teraz będzie pijaczką? - zadaję pytanie retoryczne i prycham pod nosem.

Justin wzdycha. Czuję jak przeciąga dłonią po moich włosach i potwarza ten gest kilka razy.

 - Powinnaś w końcu z nią porozmawiać - odpowiada patrząc się na mnie.

Przekręcam głowę i łapię z nim kontakt wzrokowy.

 - Nie będę pierwsza się do nie odzywać - odpowiadam zdenerwowanym głosem. - To ona spieprzyła. Ona powinna to naprawić.

 - Spokojnie, blondyneczko - mruczy i uśmiecha się do mnie. - Może ona potrzebuje więcej czasu. Może...

 - Możemy zmienić temat?

Justin przytakuje głową ciągle bawiąc się moimi włosami. Ostatnio zauważyłam, że robi to bardzo często.

  - Dzisiaj miałem pierwszą randkę z Amber - mówi.

  - To ta ciemna blondynka z koła teatralnego?  - upewniam się, a on przytakuje. - I jak poszło?

Justin uśmiecha się szeroko i chichocze pod nosem.

 - Na początku było całkiem w porządku. Zabrałem ją do tej fajnej knajpy, o której ci mówiłem, że znalazłem ją ostatnio z Carter'em i Matt'em - opowiada. - Dobrze nam się rozmawiało, nawet śmiała się z moich żartów.

Prycham śmiechem.

 - Czyli coś z nią nie tak - dokuczam mu z szerokim uśmiechem.

Justin unosi brwi i oblizuje usta rozbawiony.

 - Hej! Moje żarty są dobre - mówi, a ja śmieje się jeszcze bardziej. Pstryka palcem w mój nos i zaczyna mówić dalej.  - Na czym to ja... A już wiem. Pod koniec zaproponowałem jej, że odwiozę ją do domu. Miałem jakieś dziwne wrażenie, że sugeruje mi seks. Serio, robiła jakieś aluzje, a ja mimo, że miałem tak cholerną ochotę żeby ją pieprzyć, nie zrobiłem tego. To nie była druga randka - mówi wyglądając na dumnego z siebie, a ja tylko żartobliwie przewracam oczami. - Więc odwiozłem ją grzecznie pod dom i pocałowałem w swoim samochodzie zanim wyszła - nagle się skrzywił. - I właśnie jakoś tutaj wszystko się zepsuło.

 - Co? Czemu?

Justin wydyma usta.

  - Amber strasznie się ślini - mówi patrząc się na mnie.

Wybucham śmiechem.

 - Poważnie, Libby - odpowiada i sam zaczyna chichotać, gdy widzi jakiego napadu dostałam. - Myślałem, że utonę.

Przykładam ręce do brzucha czując, że brakuje mi już tchu. W kącikach oczu pojawiły się łzy. Ja dosłownie płaczę ze śmiechu. Hormony szczęścia dosłownie buzują w całym moim ciele.

- O mój Boże - mamroczę niewyraźnie pomiędzy napadami.

Wyciągam dłoń i uderzam nią lekko, w klatkę piersiową Justin'a.

 - Tylko się nie uduś - mówi widząc, że robię się czerwona z braku tlenu. Zaczyna się śmiać - Libby, oddychaj.

Biorę głęboki wdech i zaciskam usta, aby się uspokoić. Justin cały czas patrzy na mnie z uniesionymi brwiami i rozbawionymi iskierkami w oczach.

 - Czyli nici z drugiej randki? - pytam ciągle chichocząc.

Chłopak gwałtownie kręci głową.

 - Mowy nie ma, że pójdę z nią na drugą randkę - odpowiada wyglądając na przestraszonego samą perspektywą ponownego spotkania się z Amber.

 Prycham i poklepuję go po policzku.

 - No już, spokojnie - mówię uśmiechając się. - Jak będzie zaczepiać cię w szkolę, to cię obronię - obiecuję.

 - Od razu czuję się bezpieczniej - ironizuje.

Wzdycham, gdy zauważam, że paczka z truskawkowymi lodami jest już pusta. Patrzę na Justin'a, który akurat w tym momencie wkłada do ust pełną łyżkę. Gdy zauważa mój wzrok spogląda na mnie i mruży oczy. Wyciągam do przodu dolną wargę i staram się jak mogę żeby moje spojrzenie było jak najbardziej urocze.

 - Co? - pyta niewyraźnym głosem mając pełne usta.

 - Oddasz mi te czekoladowe lody?

- Nie.

Przełyka je i odsuwa ode mnie całe opakowanie.

 - Justiiin... - mówię przeciągle jego imię i potrząsam jego ramieniem.

- Nie - powtarza.

 - No weź.

Kręci głową.

 - Proszę? - robię smutną minkę mając nadzieje, że przez to zmięknie.

Justin ciągle, wytrzymuje moje spojrzenie. Wie, że jak odwróci wzrok, to będzie oznaczało, że przegra. No dalej. On nigdy nie był dobry w tego typu zabawach. Aż tutaj wyczuwam jak powoli zaczyna się łamać. Widzę jak drga mu lewa powieka.

Nagle wzdycha i robi niezadowoloną minę. Podaje mi do połowy pełne pudełko czekoladowych lodów, a moją smutną, pokazową minkę od razu zastępuje uśmiech.

Wiedziałam, że pęknie.



***

Witam! Przybywam z nowym rozdziałem i tym razem udało mi się to zrobić troszkę przed dwunastą hah

Co myślicie o głównych bohaterach i ich relacji?

Nie wiem kiedy dodam kolejny rozdział, bo jeżeli nie pojawi się do niedzieli, to zapewne będziecie musieli poczekać kilka dni.

Od poniedziałku wracam do szkoły, eh...

Czy dzisiaj jest piątek? Bo jeżeli jest, to życzę mi miłego weekendu! x

czwartek, 26 stycznia 2017

Rozdział 2

*teraz*

Justin



Zatrzymuję samochód na szkolnym parkingu. Jest już prawie pełny, dlatego znalezienie miejsca w cieniu chroniącym mojego ukochanego nissana gtr przed słońcem, jest dosyć trudne. Po kilku minutach jeżdżenia pomiędzy innymi samochodami zauważam jedno, wolne miejsce przy drzewach.

Idealnie.

Jadę w tam tą stronę i nagle zauważam czarny, terenowy samochód jadący z naprzeciwka. Uśmiecham się pod nosem, bo bardzo dobrze znam ten model i wiem kto nim jeżdźi. Przyśpieszam i szybko wjeżdżam na wolne miejsce śmiejąc się pod nosem. Wychodzę z samochodu. Gdy zauważam Carter'a, który klnie pod nosem przez to, że zająłem mu miejsce, mój uśmiech poszczerza się jeszcze bardziej.  Matt siedzi na miejscu pasażera, a jego mina wskazuje na to, że nabija się z blondyna.

 - Ty chuju! - krzyczy Carter otwierając okno.

Wzruszam ramionami i wystawiam mu środkowy palec.

 - Widzimy się na boisku, kochanie! - krzyczę do niego, a to jak pieszczotliwie go nazwałem jeszcze bardziej wyprowadza go z równowagi.

Odwracam się i idę w kierunku miejsca, w którym umówiłem się z Libby.

 Dzisiaj rozpoczęcie roku szkolnego i jak zwykle odbywa się ono na boisku. To chyba najdłuższe i najnudniejsze przyjęcie organizowane przez szkołe. Nie rozumiem po cholerę to komu. Wchodzę do budynku zbudowanego z czerwonej cegły i rozglądam się po korytarzu. Libby powiedziała, że będzie czekać przy wejściu do stołówki. Skręcam w jeden z szerokich, pomalowanych na jasny kolor, korytarzy. Mój wzrok od razu pada na Zoe i moją przyjaciółkę stojącą w miejscu, w którym się umówiliśmy.

 Zanim zdążę do nich podejść zauważam, jak Zoe szturcha Libby i chwilę później patrzą na siebie porozumiewawczo. Libby spogląda na jakiegoś chłopaka z pierwszej klasy i uśmiecha się do niego złośliwie.

 - Coś ci upadło - zwraca się do niego.

 Chłopak wygląda na zdezorientowanego i przestraszonego tym, że Libby, w ogóle się do niego odezwała. Rozgląda się tak jakby upewniał się czy na pewno mówi do niego. Poprawia okulary, które zsunęły mu się z nosa i otwiera usta, aby odpowiedzieć, ale w tym samym czasie Zoe jednym zwinnym uderzeniem wytrąca mu wszystkie notatki jakie trzymał w dłoniach.

 - Ups - mamrocze udając skruchę.

 Libby zaczyna chichotać, a Zoe jej wtóruje. Chłopak nachyla się żeby pozbierać porozrzucane po całym korytarzu kartki, a dziewczyny już nawet nie zwracają na niego uwagi.

 Libby jest... cóż. Ta dziewczyna to zewnętrznie typowy przykład wrednej dziewczyny z tych wszystkich amerykańskich filmów o liceum. Kapitan drużyny cheerleader'ek. Wredna, złośliwa i zadziorna. Lubi dręczyć pierwszaków i nawet tego nie ukrywa. Jest popularna w szkole, bo jest piękna i bardzo niemiła dla ludzi. Większość z nich się jej najzwyczajniej w świecie boi, bo mściwa Libby, to naprawdę groźna Libby. Nie jest lubiana przez bardzo dużą część społeczności tej szkoły, ale jej wydaje się to pasować.

 Jednak to wszystko jest tylko powierzchowne. W jej zachowaniu i sposobie bycia istnieje drugie dno, które jest bardziej zaskakujące niż mogłoby się wydawać. Otóż, nie znam nikogo o lepszym sercu niż Libby. Jest życzliwa i troskliwa dla ludzi, których kocha. A w jej życiu ludzi, których darzy takim uczuciem jest niewielu.  Znam ją praktycznie od zawsze i Libby, którą widzę na co dzień w domu czy wtedy kiedy spędzamy czas tylko we dwoje, bardzo różni się od osoby, którą każdy widuje w szkole. Wiele razy ona też po prostu nie chce przyznać, że jej na kimś zależy. Na przykład Zoe, z którą spędza czas, jeżeli nie spędza go ze mną, jest jej przyjaciółką. Widzę, że Libby naprawdę ją lubi i w jakimś stopniu ufa. Jednak ona wciąż zaprzecza. Mówi, że łączy je tylko drużyna, a to że Zoe jest zastępcą kapitana sprawia, że muszą spędzać czas razem. Ale ja znam ją zbyt dobrze.

Libby, to osoba, która jest niesamowicie bardzo skrzywdzona i zraniona. Dlatego stara się udawać, że nie potrzebuje przyjaciół innych oprócz mnie. Udaje, że jest pewna siebie i szczęśliwa, kiedy tak naprawdę prawda jest całkowicie inna.

 - Co tak ostro, kocie? - pytam zaczepnie się do niej uśmiechając.

Podchodzę do dziewczyn i od razu zauważam jak Libby z uśmiechem przewraca oczami. Wymieniamy się z Zoe krótkim powitaniem, a moją przyjaciółkę jak zawsze całuję w skroń.

 - To wszystko przez te pieprzone mudnurki, które musimy nosić za każdym razem, gdy w szkole jest jakaś gówniana uroczystość - krzywi się Libby i aby dać upust swojej złości ciągnie za kołnierzyk białej koszuli, którą musi mieć na sobie.

 - Czy ja wiem, mi tam się podoba - odpowiadam chichocząc.

 - Bo ty masz spodnie! - odpowiada dziewczyna, wskazując na moje jasne, spodnie od męskiej wresji mundurka.

Góra prawie niczym nie różni się od wersji dla dziewczyn, oprócz tego, że mamy granatowe krawaty i w takim samym kolorze marynarki.

To nie jest wygodny strój, ale to jak wyglądają w nich te wszystkie gorące laski ze szkoły jest zajebiste. Dlatego warto.

 Wzruszam ramionami.

 - A ja muszę chodzić w tej głupiej, ciasnej koszuli i spódnicy, która ledwo zakrywa mi tyłek - sapie.

 - Mi tam pasuje - wtrąca się Zoe i wzrusza ramionami.

Libby posyła jej morderczy wzrok i krzyżuje dłonie na piersiach.

 - No już - mówię przekładając rękę na ramiona dziewczyny. - Wyluzuj blondyneczko - chichoczę i przyciągam ją do siebie.

Libby wzdycha.

 - Jestem spokojna - odpowiada, ale jej wyraz twarzy mówi całkowicie coś innego.

Libby jak się rozkręci ze swoją złością, to nigdy nie jest dobrze. Nawet błahe rzeczy, takie jak te mundurki mogą wyprowadzić ją z równowagi jeżeli tylko nabierze rozpędu.

Zoe nagle szturcha dziewczynę i kiwa głową na coś za naszymi plecami. Uśmiecha się cwanie.

 - Twój romeo przybył - mówi chichocząc.

Libby od razu odzyskuje swój dobry humor.

 - Co? - pyta i wyswobadzając się z moich objęć szybko poprawia swoje włosy. - Gdzie? Dobrze wyglądam? - zasypuje nas miliardem pytań.

Odwracam głowę i zauważam Charile'ego. Chłopak o blond włosach i o szczupłej sylwetce, to osoba, na której Libby ma bzika już drugi rok.  Nikt z naszej paczki nigdy z nim nie rozmawiał, a tym bardziej nie Libby. Mimo swojej pewności siebie przy nim zaczyna się plątać i zachowywać jak ostatnia wariatka. Z tego co wiem jest dziwny, cichy i ma tylko jednego znajomego.  Nie ma się czym zachwycać.

Nagle czuje uderzenie drobnej pięści Libby w moje ramie.

 - Nie patrz idioto! - syczy próbując wyglądać neutralnie.

Odwracam głowę znowu w jej stronę i obserwuje jak nieudolnie wychodzi jej udawanie normalnej, kiedy Charilie przechodzi obok nas. Poprawia włosy i od niechcenia opiera się o niebieskie drzwi stołówki. Jednak zapomina o tym, że nie mają one zatrzasków i otwierają się w dwie strony. W efekcie, gdy tylko opada na nie swoim ciałem zaczyna lecieć do tyłu razem z nimi.

Krótki pisk wydobywa się z jej ust, a ja przytrzymuje ją jedną dłonią w pasie, aby nie zaryła o twardą, zrobioną z jasnej płytki podłogę.

Libby się rumieni na swoje niezdarstwo, a ja unoszę brwi patrząc na nią pobłażająco. Unoszę jej ciało i pomagam jej znowu stanąć prosto.

 - Widział to? - pyta poprawiając ciemną, kratkowaną spódniczkę.

 - Nie, spokojnie - odpowiada Zoe. - Zdążył nas minąć.

Libby wzdycha z ulgą.

Przewracam oczami i zabieram dłoń z jej talii.

 - Idę poszukać Carter'a i Matt'a - mówi Zoe po czym posyłając nam delikaty uśmiech oddala się w całkowicie inną stronę niż obiekt westchnień Libby.

Wzdychasz do tego kujona już od drugiej klasy - odzywam się, gdy zostajemy sami. - Może nadszedł już czas, aby zrobić coś w tym kierunku?

Libby wypuszcza głośno powietrze z ust i posyła mi wzrok.

 - On nie jest kujonem. Jest inteligentny, i mądry i... - blah, blah, blah. Znowu przewracam oczami. - A ty za to - mówi po wymienieniu jego cudownych cech. Wbija mi w policzek swój długi, pomalowany na czarno paznokieć. -  Co tydzień masz inną dziewczynę w łóżku. Raczej nie powinieneś dawać mi rad dotyczących związku - pyskuje mi.

 - Hej - odpowiadam udając oburzenie. - Nie co tydzień - bronię się. - Przecież wiesz jak działam. Dwie randki--

Wystawia swoją otwartą dłoń przed moją twarz i przytakuje głową.

 - Tak, tak - wtrąca mi się w zdanie. - Dwie randki i dopiero wtedy idziesz z dziewczyną do łóżka. Jeżeli ci się podoba, zabierasz ją na trzecią.

Przytakuję.

Yup, to moja zasada.

Działam tak już ponad dwa lata i jeszcze nie zdarzyło mi się narzekać. To całkiem w porządku schemat.

 - Dokładnie tak - zgadzam się z jej słowami.

Libby wzdycha i teraz to ona patrzy się na mnie pobłażająco. Krzyżuje dłonie na piersiach, a jej wyraz twarzy przybiera jakiś rodzaj osądzenia i żalu. Wygląda jak matka, która ochrzania swoje dziecko.

 - Ale ty nigdy nie byłeś na trzeciej randce - zauważa.

Cóż...

 - Szukam tej jedynej - odpowiadam z szerokim uśmiechem.

 - Szukasz tej jedynej przez łóżko?

 - Właśnie tak - przytakuję. - Dzięki pieprzeniu się z dziewczyną na drugiej randce mogę sporo się o niej dowiedzieć. No i jeżeli mi się nie podoba, to tego nie kontynuuje.
Libby wybucha śmiechem. Spogląda na mnie z iskierkami w oczach. Kładzie dłoń na moją pierś i poklepuje mnie tam dwa razy.
 - Na przykład czego? Czy potrafi zmieścić całego twojego penisa w buzi? - prycha ironizując.
Przewracam oczami.
Uraziła mój cudowny schemat sypiania z dziewczynami.

 - Jesteś niemiła, idiotko.

 - A ty głupi - odpowiada cmokając w powietrze.

*

Dzień jest w cholerę słoneczny, a rozpoczęcie roku nudne.  Nasze miejsca zostały podzielone według roczników i na szczęście my, jako trzecioklasiści mogliśmy zająć miejsca na tyle. Siedzę pomiędzy blondynką i Matt'em. Gdyby nie to chyba całkowicie bym już tutaj zwariował. Przez połowę paplaniny dyrekora zaczepiałem Libby dziubąc ją w każdą część ciała, w której ma łaskotki. Jednak po jakimś czasie mi się to znudziło.

 - Stary, pamiętasz co się stało na imprezie tydzień temu? - pyta Matt patrząc na mnie z rozbawionym uśmiechem.

Marszczę brwi nie rozumiejąc do czego dąży.

 - Coś tam pamiętam... - mamroczę oblizując usta.

Mimowolnie spoglądam na Libby zajętą rozmową z Zoe.

 -  Wiesz, że przelizałeś się z Libby, prawda? - pyta chichocząc.

Uderzam go z otwartej dłoni w tył głowy czując coraz większe zdenerwowanie.

 - Zamknij się - syczę  cicho.

Nie chcę żeby moja przyjaciółka ułyszała cokolwiek z tej rozmowy. Nie wiem czy potrafiłbym jej to wszystko wytłumaczyć, bo ja sam nie wiem wielu rzeczy. Nie pamiętam całej tej pieprzonej imprezy. Tylko ten jeden moment. Jak przez mgłe i bardzo niewyraźnie. Mogłoby się wydawać, że to był tylko sen i prawdę powiedziawszy tak sobie wmawiałem przez ostatni tydzień.

Oczywiście Matt potwierdził teraz moje obawy.

 - Ona nie pamięta? - zadaje pytanie już o pół tonu ciszej.

No i na szczęście znika z jego twarzy, ten wkurzający, rozbawiony uśmieszek.

Wzruszam ramionami czując silne uczucie pustki ogarniające mnie na kilka kolejnych sekund.

 - Nie wiem - odpowiadam zgodnie z prawdą. - Ale zachowuje się tak jak zawsze, czyli zapewne nie ma nawet pojęcia...

Matt wzdycha i opiera się o oparcie krzesła. Przenosi wzrok na Libby.

 - Nie masz zamiaru jej powiedzieć, tak? - pyta cicho, ostrożnym głosem.

Jest moją przyjaciółką.

I osobą, której ufam nad życie. Poważnie, nigdy nie było dla mnie ważniejszej osoby niż Libby. To mój kompas moralny. Osoba, którą chcę w swoim życiu na zawsze. Nie wyobrażam sobie jakiegokolwiek funkcjonowania bez niej, bo to ona zajmuje dziewięćdziesiąt procent mojego życia i  nawet przez sekundę, ani razu, nie pomyślałem o tym, że mam jej dosyć.
Zawsze jestem z nią w pełni szczery i mówię jej wszystko.
Ale o tym nie może się dowiedzieć.
Nigdy.


***

Trochę się spóźniłam,eh. 
Za późno zaczęłam go pisać i myślałam, że zajmie mi to o wiele mniej czasu niż się spodziewałam.
Rozdziału jeszcze nie sprawdzałam, więc jak znajdziecie jakiś błąd, to śmiało możecie mnie poprawić!
Next wstawię zapewne jutro lub pojutrze. 
Dobranoc kochani!




środa, 25 stycznia 2017

Rozdział 1

Libby
*tydzień wcześniej*

   Wchodzę do zatłoczonego klubu i odwracam się, aby zobaczyć czy Zoe idzie za mną. Mulatka z burzą ciemnobrązowych, kręconych włosów uśmiecha się do mnie i chwilę później łapie mnie pod rękę, abyśmy nie zgubiły siebie na wzajem w tym tłumie ludzi. W tle rozbrzmiewa głośna muzyka, a ja już po kilku dźwiękach rozpoznaję w niej Boulevard Of Broken od Green Day. Tylko o ile się nie mylę jest to jakiś remix.
Gdy razem z Zoe przeciskamy się przez tłum tańczących ludzi, zauważam spojrzenia kilku facetów. Dla bezpieczeństwa ciągnę swoją sporo za dużą bluzę w dół. Niby mam pod nią spodenki, ale z ich perspektywy tego nie widać.
- Gdzie jest Justin? - pytam rozglądając się po pełnym pomieszczeniu.
Dziewczyna wzrusza ramionami.
- Widziałam przy barze Cartera, więc Justin i Matt powinni już tutaj być.
Stajemy w miejscu, w którym jest więcej wolnej przestrzeni. Zoe poprawia włosy, a ja długie, sięgające do połowy ud buty, które zdążyły mi się trochę zsunąć.
- Widzę Justin'a - mówię wskazując na postać stojącą przy stoliku, tyłem do nas.
Jakieś kilka metrów dalej i jestem pewna, że to on przez jego charakterystyczny tatuaż na szyi.
Nie widziałam się z nim ponad tydzień. Mamy wakacje i chłopak jak co roku wyjechał do Kanady, do swoich dziadków.
Uśmiecham się szeroko na sam widok mojego najlepszego przyjaciela. Szybkim krokiem, prawie biegnąc zbliżam się do niego i wskakuję mu na barana. Chichoczę, gdy zdezorientowany Justin przeklina pod nosem. Składam pocałunek na jego policzku upewniając się, że zostawiam ciemno czerwony ślad mojej szminki na jego skórze. Zeskakuję z jego pleców, a on od razu odwraca się twarzą do mnie. Uśmiecha się do mnie szeroko i z uniesionymi brwiami skanuje mnie z góry na dół.
- Wyglądasz seksi - komentuje.
Śmieję się i dramatycznym, żartobliwym ruchem odrzucam swoje jasne włosy do tyłu.
- A dziękuję - mówię skanując jego outfit. - Ty też niczego sobie.
Justin ubrał się w jasne, porwane jeansy i czarny, zwykły T-shirt. Niby zwyczajny strój, ale to nadal Justin. Mój przyjaciel nawet w worku wyglądałby zajebiście.
- Libby - zaczyna nagle coś zauważając. - Czy to nie jest moja ulubiona bluza?
Mruży oczy i przygląda się materiałowi, który mam na sobie. Przegryzam policzek, aby ukryć uśmiech, który próbuje pojawić się na mojej twarzy i krzyżuję dłonie na piersiach.
- Uh... może? - odpowiadam siląc się na neutralny ton.
Justin uśmiecha się do mnie cwanie tak jakby przyłapał mnie na gorącym uczynku.
- Szukałem jej od początku wakacji.
- Hej! To nie moja wina, że potrzebowałam jakiejś większej bluzy do dzisiejszego stroju, a zresztą, ona jest taka milusińska - mamroczę pocierając materiał jasnej, kremowej bluzy.
Ciemnowłosy przewraca oczami i spogląda na mnie z rozbawieniem.
- Tęskniłem za tobą, dziwaku - mówi wzdychając.
Uśmiecham się i rozkładam szeroko ramiona.
- Przytul - mówię, a on od razu zaczyna się śmiać.
Robi krok w moją stronę i obejmując mnie dłońmi w pasie, zamyka nas w szczelnym uścisku. Cichy pisk wydobywa się z mojego gardła, gdy chłopak postanawia unieść mnie do góry. Gdy odstawia mnie na miejsce przychodzi Carter. W rękach trzyma kilka butelek trunku, który najwyraźniej udało mu się kupić. A z tym zawsze jest ciężko, bo żadne z nas tutaj nie ma skończonych dwudziestu jeden lat. Na szczęście Carter ze swoim delikatnym zarostem wygląda na starszego od nas. Chłopak o ciemnych blond włosach, gdy mnie zauważa uśmiecha się szeroko.
- Cześć blondyneczko - mówi i odkłada butelki na stolik, który najwyraźniej jest nasz.
Odwzajemniam uśmiech.
- Hej Carter - odpowiadam i rozglądam się. - Gdzie jest Matt i Zoe? - pytam marszcząc brwi.
- Jak wracałem od baru widziałem jak tańczą - odpowiada chłopak i siada na czarną skórzaną kanapę.
Siadam po drugiej stronię i biorę butelkę whiskey do ręki. Dawno się nie upiłam i to jest mój plan na dzisiejszy wieczór. Justin zajmuje miejsce obok mnie. Biorę duży łyk z butelki i podaję ją Carter'owi, ale ten tylko kręci głową unosząc wyżej piwo, aby pokazać, że ma już co pić. Więc przesuwam ją w stronę Justin'a, a ten ze sztucznie skromnym uśmieszkiem bierze ją w dłoń i upija kilka łyków.
- Jak było u dziadków? - pytam patrząc się na chłopaka wyczekująco.
Odsuwa butelkę od ust.
- Hm, nudno? - odpowiada, ale to brzmi bardziej jak pytanie. Carter śmieje się na jego odpowiedź, a wtóruje. - To znaczy. Cholera, ponad tydzień bez imprez i jakichkolwiek rozrywek. Piekłooo - przeciąga ostatnie słowo.
- Tydzień bez pieprzenia? - dodaje Carter, a Justin automatycznie mu przytakuje. - Ooo stary. Współczuję.
Przewracam oczami.
- Tobie też przydałby się taki tydzień oczyszczenia - komentuję patrząc na Cartera pobłażając.
Chłopak uśmiecha się szeroko i rozkłada ręce.
- Nie bądź wredna, blondyneczko - mruczy. - Niby po co?
Otwieram usta, aby odpowiedzieć, ale w tym samym czasie podchodzi do niego jakaś dziewczyna. Brunetka nachyla się i szepcze mu do ucha coś po czym jego twarz od razu się rozpromienia.
- No pewnie kochanie - odpowiada jej, wstaje i sekundę później znika z naszego pola widzenia.
- Właśnie dlatego - mówię nawiązując do jego pytania.
Justin chichocze na mój komentarz.
- Zejdź z niego - odpowiada rozbawiony. - Wiesz, że źle zniósł zerwanie z Joely.
Wzdycham.
- Ja po prostu się o niego martwię - mamroczę pod nosem i wzdychając opieram głowę o ramię mojego przyjaciela.
Carter zachowywał się całkowicie inaczej w pierwszej i drugiej klasie liceum. Wtedy jeszcze do naszej paczki należała Joely. Po drugim roku powiedziała nagle, że wyjeżdża. Zostawiła Carter'a bez żadnego słowa. W sumie nas też, ale to Carter był jej chłopakiem praktycznie od samego początku liceum. Od tam tej pory blondyn jest trochę zbyt pewny siebie i robi... właśnie to co teraz.
- Nie wiem jak ty - zaczyna Justin zmieniając temat. - Ale został nam tydzień wakacji, chcę się upić - mówiąc to przechyla butelkę i znowu upija kilka łyków.
Przytakuję głową.
- Mam taki sam plan - odpowiadam otwierając kolejną butelkę.
Godzinę później ciągnę Justin'a do tańca. Znajduję Zoe i Matt'a i wszyscy zaczynamy się świetnie bawić. Czuję jak alkohol przepływa przez moją krew, a ja zaczynam czuć się coraz bardziej lekko. Śmieję się z każdej jednej rzeczy, bo wszystko wydaje mi się teraz zabawne. Spoglądam na Justin'a, który wygląda identycznie, a gdy nasze oczy się spotykają zaczynamy się śmiać.
- Kręci mi się w głowie - mówi przybliżając się do mnie, abym usłyszała jego słowa przez głośną muzykę.
Przytakuję głową i zaczynam się śmiać.
- Mi też.
Gdy piosenka się zmienia mówię Justin'owi, że potrzebuję odpoczynku. Chłopak przytakuje głową. Łapię go za dłoń i prowadzę w miejsce, gdzie nie ma aż tylu ludzi. Słyszę, że DJ włączył remix mojej aktualnie ulubionej piosenki, więc uśmiecham się pod nosem i zaczynam ją sobie nucić.
Forever in my mind, only you* - nucę i w tym samym momencie chwieję się i prawie upadam.
Na szczęście Justin przytrzymuje mnie w pasie. Oczywiście ten moment też wydaje mi się śmieszny i zaczynam chichotać.
Ledwo udaje nam się dotrzeć pod granatową ścianę, która jakimś cudem nie jest zajęta przez miziające się pary. Opieram się o ścianę i wzdycham.
- Może to był zły pomysł - mamrocze niewyraźnie nawiązując do naszej chęci upicia się.
Justin staje na przeciwko mnie, a ja przytakuję, przeczesując dłonią włosy.
- Tak, zdecydowanie - odpowiadam czując jak kręci mi się w głowie.
Justin łapie za skrawek swojej koszulki i zaczyna nią poruszać, aby ochłodzić swoje ciało.
- Gorąco tutaj - narzeka krzywiąc się śmiesznie.
Uśmiecham się, bo Justin wygląda jak małe dziecko zawsze kiedy się denerwuje.
Kątem oka widzę przechodzącą obok nas grupkę ludzi. Nagle ktoś z nich niechcący szturcha Justin'a, a w efekcie chłopak wpada na ścianę, przy której się opieram. Żeby nie uderzyć we mnie i się nie przewrócić gwałtownie przytrzymuje się jedną ręką ściany obok mojej głowy.
- Kurwa - warczy wkurzony na tego, kto go popchnął. Jednak, gdy zauważa w jakiej pozycji się znajdujemy jego wyraz twarzy automatycznie się zmienia.
Dziwne uczucie pojawia się w moim brzuchu, gdy czuję na sobie jego oddech. Zaczynam bardzo wyraźnie odczuwać charakterystyczny zapach jego perfum. Kręci mi się w głowie.
To przez ten alkohol.
Justin łapie ze mną kontakt wzrokowy, a jedyne co wyrażają jego tęczówki przez tą sekundę, to strach i zdezorientowanie. Przegryza wargę i powoli opuszcza wzrok na moje usta. Przełykam z ciężkością ślinę czując coraz większe zdenerwowanie, chociaż nawet nie wiem czemu.
- Przepraszam, Libby - mamrocze pijackim głosem jeszcze bardziej zmniejszając między nami odległość.
Mój mózg pracuje na spowolnionych obrotach i zanim zdążę zapytać za co mnie przeprasza nachyla się nade mną i kładzie swoje lekko zwilżone, miękkie usta na moje. Zamykam oczy. Przez kilka pierwszych sekund czuję się tak jakby ktoś odebrał mi możliwość poruszania się. Moje nogi stają się jak z waty, a ja mam wrażenie, że zaraz zemdleje. Oddaję pocałunek delektując się smakiem ust Justin'a. Uchylam lekko wargi i czuję jak język chłopaka dotyka mojego. Brzuch zaczyna mnie boleć. Czuję się tak jakby brakowało mi tchu. Justin kładzie dłoń na moim policzku i pogłębia pocałunek. Nie wiem czy to się dzieje naprawdę, czy tylko mi się wyobraża. To wszystko wydaje się być jak sen. Nie potrafię nawet do końca zarejestrować tego co właśnie robimy.
- Justin! - nagle pojawia się przy nas Carter.
Mój przyjaciel przerywa pocałunek i odsuwa się ode mnie wciąż z takim samym wyrazem twarzy. Dezorientacja i strach. Na jego policzkach widnieją wypieki, które w jakimś stopniu odkrywają to co przed chwilą robiliśmy. Justin otwiera usta, aby coś powiedzieć, ale równie szybko je zamyka. Łapie ze mną kontakt wzrokowy, a jego spojrzenie jest tak intensywne, że aż muszę opuścić głowę w dół, nie mogąc tego wytrzymać.
Niczego nieświadomy Carter podchodzi do nas.
- Chodź, musisz coś zobaczyć - mówi do niego. - Zaraz ci go oddam, Libby - zwraca się do mnie, po czym nie czekając na moją odpowiedź ciągnie gdzieś Justin'a.
Gdy odchodzą daleko ode mnie, opieram głowę o ścianę i wzdycham z ciężkością.
Z jednej strony cieszę się, bo prawdopodobnie jutro nawet nie będę wiedziała, że coś takiego jak ten pocałunek, w ogóle miało miejsce.
Ale z drugiej... Tak bardzo chcę pamiętać.



* Yuna - Lullabies (Adventure Club Remix) (wstawiałam w razie gdyby ktoś był ciekawy, haha)

***

Ten rozdział, to bardziej retrospekcja, ale koniecznie musiałam to opisać. W końcu wokół tego jednego momentu kręci się praktycznie cała historia.

Szczerze powiedziawszy nie mam pojęcia jakim cudem mam w sobie jeszcze wenę i chęci, aby to pisać haha. Pewnie za jakiś czas zrobię sobie krótką przerwę, ale na razie chcę wykorzystywać tę chwilę jak tylko mogę, haha.

Rozdział drugi zapewne wstawię jutro x

No i koniecznie piszcie co o tym wszystkim myślicie! Bardzo chcę poznać wasze zdanie!




sobota, 21 stycznia 2017

Wstęp

Justin i Libby są najlepszymi przyjaciółmi. 
Poznali się w przedszkolu i od momentu, w którym Justin uratował Libby przed dokuczającym jej rówieśnikiem, oboje wiedzieli, że będzie to długa i bardzo dobra przyjaźń. 
 Wspólne dorastanie, przeżywanie złamanych serc, wspieranie się w najtrudniejszych chwilach, planowanie przyszłości... 
Mimo zbuntowanego charakteru Justin'a i skomplikowanej osobowości Libby, kochają się bezgranicznie i bez wahania oddaliby za siebie życie. Zawsze powtarzali sobie, że jedno z nich nie może istnieć bez drugiego.
Jeden wieczór.
Jeden moment.
I jeden, na pozór zwykły, pijacki pocałunek, pozostawia pod znakiem zapytania wszystko w co do tej pory wierzyli.
Libby postanawia udawać, że nic takiego się nie wydarzyło, naiwnie wierząc w to, że Justin był zbyt pijany by pamiętać. 
Ale ona nie wie...
Nie wie, że Justin nie mógłby zapomnieć pocałunku z Libby.
Bo pocałunku pierwszej i jedynej miłości się nie zapomina.