piątek, 27 stycznia 2017

Rozdział 3

Libby

Wchodzę do szkoły razem z Carter'em. Oboje jesteśmy już spóźnieni na naszą pierwszą lekcje, którą mamy razem. O ile się nie mylę według nowego planu, jest to matematyka.

Tak więc, jesteśmy w dupie.

Idę szybkim krokiem, a blondyn trzymający książki w dłoniach ledwo za mną nadąża. To już chyba nasza tradycja. Ani ja, ani Carter nigdy nie byliśmy i zapewne nie będziemy zbyt punktualni. To nie jest tak, że to pierwszy raz kiedy biegniemy do klasy dziesięć minut po dzwonku. Mi zawsze zbyt długo zajmuje malowanie się i wybieranie ciuchów, a Carter... w sumie to nie wiem co robi Carter kiedy się spóźnia. Koniec końcem praktycznie codziennie rano spotykamy się na opustoszałym korytarzu i biegniemy razem do klasy.

 Jako pierwsza docieram pod drzwi. Nastawiam ucho, aby przeanalizować sytuację jaka dzieje się w klasie. Słyszę zimny, a zarazem tak bardzo piskliwy głos pani Pomfrey.

Czyli nie mamy co liczyć na cud i jej spóźnienie na lekcje.

 Nie mam nic do pani Pomfrey. To nauczycielka, która potrafi być momentami naprawdę w porządku, ale jak to zazwyczaj bywa w takich momentach, nauczyciele tacy jak Pomfrey mają dwie twarze. Otóż w jednej chwili ta kobieta może być przykładem najwyższego dobra, a w drugiej potrafi wydrzeć się na ciebie tylko dlatego, że ziewnęłaś na jej lekcji.

 - Ty pierw--

 - Ty pierwsza - przerywa mi zdyszany i opiera się o ścianę obok.

Zaciskam dłonie w pięści i unoszę jedną tak jakbym chciała, go uderzyć.

 - Ugh, ty szmato - warczę na chłopaka, który uśmiecha się rozbawiony.

Z reguły osoba wchodząca pierwsza dostaje mocniejszy owal. Czuję jak skręca mnie w żołądku. Matko Boska uratuj mnie.

Biorę głęboki wdech i ostrożnie naciskam klamkę od drzwi. Słyszę jak zamek wydaje cichy dźwięk i chwilę później odskakuje. Przyciągam do siebie szarego koloru drzwi i tym samym sposobem przyciągam uwagę wszystkich siedzących w klasie. Pani Pomfery pisząca na tablicy jakieś równanie odwraca się i spogląda na moją osobę spod uniesionych brwi. Kilka kosmyków włosów wyleciało z perfekcyjnie zrobionego koka matematyczki i opadło na jej bladą twarz.

 Zapomniałam zapukać. Kurwa mać.

 - Panno Martin? - pyta i wychyla głowę, aby zobaczyć Carter'a, który wchodzi do klasy ledwo utrzymując w rękach wszystkie książki. - I panie Franco?

Chłopak spogląda na nią zdezorientowany tak jakby nie wiedział czemu w ogóle wymieniła jego nazwisko.

W myślach uderzam się z otwartej dłoni w twarz.

 - Przepraszamy za spóźnienie pani--

 - Mięliście na drugim roku lekcje savoir vivre, prawda? - zadaje pytanie, a ja marszczę brwi.

 - Tak, ale--

 - Więc zapewne uczyli was, że kiedy spóźniamy się do klasy, to co robimy, panie Franco? - patrzy na niego wyczekująco i jak na zawołanie chłopakowi wypadają wszystkie książki z rąk.

 Nie wierze w niego...

- Kurwa mać - przeklina pod nosem i nachyla się, aby je pozbierać.

Niestety jego przeklinanie pod nosem wychodzi głośniej niż się spodziewał. Klasa zaczyna chichotać, a pani Pomfery wygląda tak jakby miała zaraz wybuchnąć.

 - Słucham? - pyta niedowierzając. - Tego właśnie nauczyłeś się na lekcji savoir vivre?

Carter unosi głowę i spogląda na nią z widocznie nieogarniającym wyrazem twarzy.

 - Co? - mamrocze, a klasa znowu chichocze.

Carter ty idioto.

Pani Pomfery prostuje plecy i krzyżuje dłonie na piersiach.

 - Piętnaście dodatkowych zadań do dzisiejszej pracy domowej - mówi. - Oboje - dodaje wskazując na mnie.

Zaciskam szczękę czując gorycz niesprawiedliwości. Ledwo powstrzymuję się przed przewróceniem oczami. Dlaczego mam płacić za głupotę Carter'a?

 - Zajmijcie swoje miejsca - po tych słowach wewnętrznie wzdycham z ulgą.

Idę na koniec klasy, a w ostatniej ławce po prawej stronie zauważam Justin'a, do którego od razu się dosiadam. Uśmiecha się, a jego twarz wyraża nic więcej jak rozbawienie.

 - Nic. Nie. Mów - cedzę przez zaciśnięte zęby i wyjmuje potrzebne na tą lekcje książki.

Uśmiech ciemnowłosego się powiększa i jako odpowiedź słyszę jego chichot.

 - Powiedziałam, nic nie mów - zwracam mu uwagę, a ten jeszcze bardziej chichocze.

 - Przecież nic nie powiedziałem - broni się, a ja w tym samym momencie wystawiam palec wskazujący w jego stronę tak jakbym go ostrzegała.

 Justin rozbawiony przewraca oczami i kręci głową. Już więcej się nie odzywa. Pani Pomfery wraca do tłumaczenia, a ja mimo, że niewiele rozumiem przepisuje wszystkie przykłady do zeszytu, chociaż wyglądają one dla mnie jak jakieś chińskie znaki.

 Oczywiście, mój przyjaciel jak zwykle nie robi nic na tym przedmiocie. Na początku siedzi, opierając głowę o dłonie i patrząc się w przestrzeń. Na szczęście siedzimy w takim miejscu, że pani Pomfrey musiałaby stanąć po  prawej stronie, aby zobaczyć co dzieje się w naszej ławce. Później zmienia pozycję i kładzie głowę na moje ramię. Zaczyna bawić się kosmykiem moich jasnych włosów i owija go sobie kilka razy wokół palca. Czuję jego ciepły oddech na swojej skórze i mimowolnie przypomina mi się moment w klubie tydzień temu.

Przełykam ciężko ślinę. Zamykam na moment oczy próbując wyzbyć się z głowy tego wspomnienia.

 Kolejnego dnia po imprezie byłam tak przerażona kiedy Justin przyjechał do mnie do domu. Ale gdy tylko otworzyłam mu drzwi zachowywał się tak jak zawsze. Żartował sobie i nawet nabijal się z mojej koszulki z nadrukiem scooby doo. Więc wywnioskowałam, że wszystko jest w porządku. Nic nie pamięta. Nic nie wie.



*

Po szkole Zoe wyciąga mnie na zakupy, mówiąc, że muszę jej doradzić w kwestii pewnej bluzki. Na początku niechętnie podchodzę do tego pomysłu, ale daję się namówić.

 Moje relacje z ciemnoskórą są zdecydowanie dziwne i nieokreślone. Spędzamy razem czas, ale jedyne co nas łączy to drużyna i czysta złośliwość do ludzi. Owszem, często rozmawiamy. Ale nasze konwersacje ograniczają się przede wszystkim do facetów i ciuchów.

 Zoe jest czasami zdzirowata i zbyt wredna, nawet jak na mnie.

I nie mówię tego żeby jej ubliżyć. Ona sama opisuje się w ten sposób i otwarcie o tym mówi. Lubi sypiać z przystojnymi chłopcami i oczywiście mówię tutaj o seksie bez zobowiązań. Ciemnowłosej nie zależy na tym żeby znaleźć sobie kogoś komu będzie na niej zależeć. Myślę, że już dawno przestała patrzeć na chłopaków, z którymi się umawia jak na coś więcej niż tylko jednorazową przygodę.

 Może właśnie dlatego moja dzisiejsza pierwsza w życiu, poważna rozmowa z nią, tak bardzo mnie zaskoczyła.

 - Libby... - zaczyna, a ja spoglądam na nią przerywając przeglądanie ciuchów wiszących na wieszakach.

Dziewczyna trzyma w dłoniach dwie bluzki, z których miałam pomóc wybrać jej jedną. Patrzy się w lustro i opuszcza je niżej.

Spodziewam się tego, że zacznie mówić znowu o jakiś ciuchach albo chłopcach, ale ona tego nie robi.

 - Pamiętasz coś z tej imprezy, na której byliśmy tydzień temu? - pyta, a ja marszczę brwi w zdezorientowaniu.

Jej pytanie jest dziwne.

Odchodzę od ciuchów i staję przy Zoe. Jej odbicie w lustrze od razu spogląda na moją osobę.

 - Coś tam pamiętam... - zaczynam ostrożnie.

 - Nie wypiłam wtedy dużo - mówi nagle. - I widziałam coś... to znaczy kogoś całującego się z Justin'em. Przez cały ten czas nie dawało mi to spokoju. - O nie. O nie. O nie. - Wiedziałam, że ją znam, bo wyglądała bardzo podobnie do kogoś... To byłaś ty, tak? - pyta unosząc brwi.

No zajebiście.

Dlaczego akurat Zoe musiała to widzieć? Nie mógł to być Carter? Albo ktokolwiek?

Ta dziewczyna to maszyna kochająca zbierać plotki i powtarzać je później dalej.

 - Nikomu ani słowa, Zoe - odpowiadam szybko.

Dziewczyna uśmiecha się z rozbawieniem.

 - Przelizać się po pijaku ze swoim najlepszym przyjacielem. To musi ssać, huh? - pyta, a ja przewracam oczami.

 - Poważnie, Zoe - odpowiadam coraz bardziej wkurzona. - Masz nikomu nie mówić. A tym bardziej, masz nie mówić Justin'owi.

 - On nie wie? - unosi w zaskoczeniu brwi.

Kręcę głową i spoglądam na nią spode łba.

 - Nie i się nie dowie - odwarkuje.

Dziewczyna wzdycha i macha nonszalancko dłonią.

 - No i co się denerwujesz? - pyta uśmiechając się do mnie. - Nie martw się. Twój sekret jest ze mną bezpieczny.

Ta, już to widzę.

 - Czarna czy szara? - zmienia temat znowu przykładając dwie bluzki do swojego ciała.

*

Wchodzę do domu i od razu zauważam, że wszędzie jest ciemno. Jedyne światło to to od poświaty telewizora włączonego w salonie. Opieram dłoń o białą ścianę i zdejmuję buty. Z torbą na ramieniu wchodzę do pomieszczenia, w którym gra tv.

 Salon jest duży i przestronny. Także pomalowany na biało jak praktycznie cały dom w środku. Kominek jest brązowy, a nad nim wisi telewizor. W rogu stoi czarny fortepian, na którym kiedyś grał tata. Nikt oprócz niego nie potrafi grać, więc stoi niedotykany przez ostatnie trzy lata. Na ścianie przy wejściu wiszą nasze wspólne zdjęcia. Staram się na nie nie patrzeć, bo przypominają mi o tym, że kiedyś miałam normalną namiastkę rodziny. Teraz nie mam nic.

Nawet matki, która po śmierci ojca załamała się i odtrąciła od siebie wszystkich.

 Dzień, w którym dowiedziałam się o śmierci taty pamiętam jak przez mgłę. Pamiętam jedynie, że siedziałam z Justin'em w kuchni, a moja mama jak zwykle przesiadywała w swoim biurze i rysowała plany budynków. Z zawodu jest architektem, a ja przez jej wieczną nieobecność nie miałam z nią zbyt dobrego kontaktu.

  Dwie osoby, które jako jedyne mnie rozumiały i wspierały był Justin i mój tata. Jego też często nie było w domu, ale to wszystko przez wyjazdy, które niezależały od niego. Służył w wojsku. Akurat wtedy był w Afganistanie i za dwa tygodnie, po roku nieobecności znowu miał wrócić do domu. Na stałe, bo tak mi obiecał.

I właśnie tego feralnego dnia przyszli do nas dwaj  mężczyźni ubrani w mundury. Nie zrozumiałam nic z tego co mówili oprócz ,,odszedł z honorem".

Zdezorientowanie, tępy ból w klatce piersiowej, złość... Byłam załamana i nie mogłam zrozumieć dlaczego umarł.  Moja matka odtrąciła mnie w momencie, w którym najbardziej na świecie potrzebowałam jej wsparcia. Cały ten ból ukryłam gdzieś głęboko w sobie, bo nie potrafiłam opisać słowami co czuję. Przestałam się zastanawiać dlaczego, przestałam o tym myśleć. Zaczęłam udawać, że wszystko jest w porządku. Życie toczy się dalej. W pewnym momencie znienawidziłam swoją matkę tak bardzo, że czasami nie mogę na nią patrzeć, bo wtedy nasuwa mi się tylko jedno pytanie: Dlaczego nie ona?

Wiem, że to okropne i wiem, że nie powinnam, ale są chwile, w których myślę o tym jak bardzo bym chciała żeby to ona umarła, a nie on.

 Pierwsze na co zwracam uwagę wchodząc w głąb salonu to matka leżąca na czarnej kanapie przed telewizorem. Czuję jak ogarnia mnie złość. To jest to co widzę dzień w dzień, gdy przychodzę ze szkoły. Nigdy nie pyta co u mnie, ani jak minął mi dzień. Nie interesuje się moim życiem. Nawet nie wiem kiedy ostatnio rozmawiałyśmy. Może miesiąc temu? Rano, zanim wstanę wychodzi do pracy, a gdy z niej wraca robi właśnie to. Leży bezczynnie przed telewizorem. Zazwyczaj w takim momentach kiedy we dwie jesteśmy w domu, staramy nie wchodzić sobie w drogę.

 Wzdycham, gdy podchodzę do niej i widzę, że zasnęła. Już chcę odejść, gdy nagle zauważam pudełeczko z lekami na depresję i pustą butelkę wina znajdującą się na szklanym stoliku.

 - Poważnie? - odzywam się chociaż wiem, że i tak mnie nie usłyszy. Może się obudzi, ale nie dbam o to. - Teraz jeszcze zaczniesz chlać?

Jasnowłosa kobieta wzdycha cicho i przekręca się na drugi bok ciągle trwając w śnie.

Zajebiście.

Zaciskam szczękę i postanawiam oddalić się do swojego pokoju. Nienawidzę jej tak bardzo.

 Idę na górę i wchodząc do pomieszczenia zatrzaskuję za sobą z całej siły drzwi. Przecieram dłońmi oczy i wzdycham czując jak zły zdenerwowania cisnął mi się do oczu. Prawie nigdy nie płaczę ze smutku, ale ze złości zdarza mi się bardzo często. Odrzucam plecak w kąt pokoju, o beżowych ścianach i rzucam się na swoje duże, białe łóżko. Wciskam głowę w poduszkę i następną rzeczą jaką słyszę jest mój stłumiony przez materiał krzyk.

Nie wytrzymam dłużej z tą kobietą pod jednym dachem.

Po tym jak wydarłam się w poduszkę jak ostatnia wariatka czuję jakiś rodzaj ulgi. Mimo wszystko, ten niemiły ból brzucha został. Wspinam się wyżej na materac i opadam na kołdrę prawie przy samej górnej ramie łóżka. Przyciągam jedną z szarych poduszek i przytulam ją do swojego ciała.

 Od razu po tym wyciągam telefon i otwieram wiadomości pisane z Justin'em. Wystukuję na klawiaturze słowo ,,Ciastko" i wysyłam do niego. Odrzucam telefon gdzieś na drugi koniec łóżka.

 Ciastko może i brzmi śmiesznie, ale jest to nasze tajne słowo klucz niemalże od początku naszej przyjaźni. I to wszystko dlatego, że dzień po tym jak obronił mnie przed chłopcem, który mi dokuczał przyszedł do przedszkola i w trakcie obiadu wyciągną ze swojej torby dwa ładnie zapakowane ciasteczka z czekoladą. Pamiętam jak siedziałam smutna, bo ten chłopczyk nastawiał wszystkie dzieci przeciwko mnie. Siedziałam sama na jednym z krzesełek i właśnie wtedy podszedł do mnie Justin i z tym swoim szerokim, zaraźliwym uśmiechem, który został mu do dzisiaj wyciągnął w moim kierunku swoją drobną dłoń z ciasteczkiem w ręku. Od tamtej chwili byliśmy najlepszymi przyjaciółmi. Słowo ,,Ciastko", które dla innych jest niczym nadzwyczajnym, dla nas stało się czymś o wiele więcej. Jeżeli jedno z nas pisze do drugiego wiadomości właśnie o tej treści, oznacza to coś na wzór ,,Potrzebuję cię teraz".

 I właśnie takim sposobem, dosłownie dziesięć minut późnej Justin wchodzi do mojego pokoju. Nigdy nie puka, ani nie dzwoni do drzwi.

 - Czekoladowe czy truskawkowe? - pyta na wstępie i unosi odrobinę dwa opakowania lodów, które trzyma w dłoniach.

Podnoszę się na łokciach i wzdycham cicho. Uśmiechnęłabym się, gdybym miała pewność, że zaraz się nie rozpłaczę.

 - Truskawkowe - odpowiadam, a Justin od razu podaje mi pudełko z lodami i  łyżeczkę do tego.

Mój przyjaciel jest najcudowniejszym człowiekiem na świecie.

Podchodzi do mojego łóżka. Zdejmuje z siebie czarną bluzę przez głowę i odrzuca ją gdzieś na bok. W samym, białym T-shirt'cie kładzie się po drugiej stronie łóżka. Otwieram swoją paczkę lodów, a chłopak robi to samo. Przekręcam się w poprzek materaca i kładę głowę na nogi Justin'a. Wkładam do ust łyżkę pełną truskawkowych lodów i delektuję się ich smakiem.

 - Znowu ona? - pyta bardzo dobrze znając moją sytuację z matką.

Przytakuję głową.

 - Pomieszała leki na depresję z alkoholem i oczywiście musiała wypić wszystko - mówię mu. - Oprócz tego, że jest niestabilnie emocjonalną kretynką, to jeszcze teraz będzie pijaczką? - zadaję pytanie retoryczne i prycham pod nosem.

Justin wzdycha. Czuję jak przeciąga dłonią po moich włosach i potwarza ten gest kilka razy.

 - Powinnaś w końcu z nią porozmawiać - odpowiada patrząc się na mnie.

Przekręcam głowę i łapię z nim kontakt wzrokowy.

 - Nie będę pierwsza się do nie odzywać - odpowiadam zdenerwowanym głosem. - To ona spieprzyła. Ona powinna to naprawić.

 - Spokojnie, blondyneczko - mruczy i uśmiecha się do mnie. - Może ona potrzebuje więcej czasu. Może...

 - Możemy zmienić temat?

Justin przytakuje głową ciągle bawiąc się moimi włosami. Ostatnio zauważyłam, że robi to bardzo często.

  - Dzisiaj miałem pierwszą randkę z Amber - mówi.

  - To ta ciemna blondynka z koła teatralnego?  - upewniam się, a on przytakuje. - I jak poszło?

Justin uśmiecha się szeroko i chichocze pod nosem.

 - Na początku było całkiem w porządku. Zabrałem ją do tej fajnej knajpy, o której ci mówiłem, że znalazłem ją ostatnio z Carter'em i Matt'em - opowiada. - Dobrze nam się rozmawiało, nawet śmiała się z moich żartów.

Prycham śmiechem.

 - Czyli coś z nią nie tak - dokuczam mu z szerokim uśmiechem.

Justin unosi brwi i oblizuje usta rozbawiony.

 - Hej! Moje żarty są dobre - mówi, a ja śmieje się jeszcze bardziej. Pstryka palcem w mój nos i zaczyna mówić dalej.  - Na czym to ja... A już wiem. Pod koniec zaproponowałem jej, że odwiozę ją do domu. Miałem jakieś dziwne wrażenie, że sugeruje mi seks. Serio, robiła jakieś aluzje, a ja mimo, że miałem tak cholerną ochotę żeby ją pieprzyć, nie zrobiłem tego. To nie była druga randka - mówi wyglądając na dumnego z siebie, a ja tylko żartobliwie przewracam oczami. - Więc odwiozłem ją grzecznie pod dom i pocałowałem w swoim samochodzie zanim wyszła - nagle się skrzywił. - I właśnie jakoś tutaj wszystko się zepsuło.

 - Co? Czemu?

Justin wydyma usta.

  - Amber strasznie się ślini - mówi patrząc się na mnie.

Wybucham śmiechem.

 - Poważnie, Libby - odpowiada i sam zaczyna chichotać, gdy widzi jakiego napadu dostałam. - Myślałem, że utonę.

Przykładam ręce do brzucha czując, że brakuje mi już tchu. W kącikach oczu pojawiły się łzy. Ja dosłownie płaczę ze śmiechu. Hormony szczęścia dosłownie buzują w całym moim ciele.

- O mój Boże - mamroczę niewyraźnie pomiędzy napadami.

Wyciągam dłoń i uderzam nią lekko, w klatkę piersiową Justin'a.

 - Tylko się nie uduś - mówi widząc, że robię się czerwona z braku tlenu. Zaczyna się śmiać - Libby, oddychaj.

Biorę głęboki wdech i zaciskam usta, aby się uspokoić. Justin cały czas patrzy na mnie z uniesionymi brwiami i rozbawionymi iskierkami w oczach.

 - Czyli nici z drugiej randki? - pytam ciągle chichocząc.

Chłopak gwałtownie kręci głową.

 - Mowy nie ma, że pójdę z nią na drugą randkę - odpowiada wyglądając na przestraszonego samą perspektywą ponownego spotkania się z Amber.

 Prycham i poklepuję go po policzku.

 - No już, spokojnie - mówię uśmiechając się. - Jak będzie zaczepiać cię w szkolę, to cię obronię - obiecuję.

 - Od razu czuję się bezpieczniej - ironizuje.

Wzdycham, gdy zauważam, że paczka z truskawkowymi lodami jest już pusta. Patrzę na Justin'a, który akurat w tym momencie wkłada do ust pełną łyżkę. Gdy zauważa mój wzrok spogląda na mnie i mruży oczy. Wyciągam do przodu dolną wargę i staram się jak mogę żeby moje spojrzenie było jak najbardziej urocze.

 - Co? - pyta niewyraźnym głosem mając pełne usta.

 - Oddasz mi te czekoladowe lody?

- Nie.

Przełyka je i odsuwa ode mnie całe opakowanie.

 - Justiiin... - mówię przeciągle jego imię i potrząsam jego ramieniem.

- Nie - powtarza.

 - No weź.

Kręci głową.

 - Proszę? - robię smutną minkę mając nadzieje, że przez to zmięknie.

Justin ciągle, wytrzymuje moje spojrzenie. Wie, że jak odwróci wzrok, to będzie oznaczało, że przegra. No dalej. On nigdy nie był dobry w tego typu zabawach. Aż tutaj wyczuwam jak powoli zaczyna się łamać. Widzę jak drga mu lewa powieka.

Nagle wzdycha i robi niezadowoloną minę. Podaje mi do połowy pełne pudełko czekoladowych lodów, a moją smutną, pokazową minkę od razu zastępuje uśmiech.

Wiedziałam, że pęknie.



***

Witam! Przybywam z nowym rozdziałem i tym razem udało mi się to zrobić troszkę przed dwunastą hah

Co myślicie o głównych bohaterach i ich relacji?

Nie wiem kiedy dodam kolejny rozdział, bo jeżeli nie pojawi się do niedzieli, to zapewne będziecie musieli poczekać kilka dni.

Od poniedziałku wracam do szkoły, eh...

Czy dzisiaj jest piątek? Bo jeżeli jest, to życzę mi miłego weekendu! x

3 komentarze:

  1. Dziewczyno kocham relacje tych dwojga. Są urocze. I znając ciebie wiem, że nieźle w nich namieszasz i aż się boję :D
    Samo opowiadanie, z resztą jak wszytskie twoje zapowiada się wspaniale <3

    OdpowiedzUsuń
  2. Szuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuper!

    OdpowiedzUsuń